Pocztówka ze spokojnej Islandii.

Okładka płyty „Urges” (foto: materiały prasowe)

Nieopodal Tarnowa, w którym mieszkam od urodzenia, mamy małą górkę. Właściwie wzgórze o nazwie Góra Świętego Marcina, potocznie nazywane Marcinką. Aby wszystko było zgodnie z prawdą, powinienem napisać, że góra ta leży nie „nieopodal”, ale w Tarnowie, bo przecież jej znaczna część znajduje się w obrębie administracyjnym miasta. Ale „góra w mieście” brzmi nieco abstrakcyjnie, poza tym zwykło mawiać się, że Tarnów to Tarnów, a Marcinka to Marcinka leżąca nieopodal miasta, więc niechaj tak już zostanie.

Atrakcji na Górze Świętego Marcina wielu nie uświadczymy. Co prawda powstała tam ostatnio ścieżka rowerowa, jest też pamiętający jeszcze PRL odkryty basen, który w XXI wieku stracił na popularności po oddaniu do użytku krytych pływalni, ale tak naprawdę jeśli ktoś dawniej wybierał się na Marcinkę, to tylko po to, aby w spokoju na wagarach wypić wino marki wino, albo – tutaj już opcja bardziej hipsterska – zorganizować piknik ze znajomymi (dla ciekawskich: zaliczyłem obie przygody). Dopuszczalna była również opcja na tzw. samotnika, czyli wypad bez towarzyszy i kontemplacja na ruinach dawnego zamku rodziny Sanguszków. Z ruin dobrze widać panoramę miasta, do tego okoliczności przyrody (o ile w pobliskiej odległości nie ma żadnych odurzonych – czy to alkoholem, czy też miłością – osób) sprzyjają przemyśleniom i odpoczynkowi od zgiełku i codzienności.

Piszę o tym ponieważ w ostatnim czasie zdarzyło mi się pobyć sam na sam na wspomnianych ruinach, ale jak to zwykle w moim przypadku bywa, w pewnym momencie zaczęło brakować mi muzyki. Bateria w smartfonie była na wyczerpaniu, dlatego zrezygnowałem z ewentualnego słuchania. Zresztą sytuacja wymagała czegoś odpowiedniego do przemyśleń, natomiast moja playlista w telefonie odbiegała od takich klimatów. Wtedy przypomniałem sobie o nowym materiale Ragnara Ólafssona.

Ólafsson jest gwiazdą muzyki islandzkiej. Dwie płyty kapeli, w których gra, okazały się nawet najpopularniejszymi tytułami na wyspie. O jego wszechstronności niechaj świadczy fakt, że sam udzielał się w grupach, które poruszały się w tak skrajnych muzycznych gatunkach, jak opera, melodie ludowe, a także jazz i pop. Jeśli dodamy do tego jeszcze metal i rock, zrobi się naprawdę ciekawie. Na tegorocznej płycie zatytułowanej „Urges” artysta potwierdza swój muzyczny „multi-talent” nie tylko śpiewając, ale także grają na wielu instrumentach: gitarach, ukulele, banjo, a nawet klawiszach.

„Urges” to nieco ponad trzy kwadranse spokojnych melodii, których w żadnym wypadku nie charakteryzuje barokowy przepych. Dwanaście anglojęzycznych utworów nie zmierza ku listom przebojów i pierwszym miejscom w rankingach najczęściej wyświetlanych na YouTube’ie. Całość wpisuje się co prawda w popularny w ostatnich czasach nurt singer/songwriter, jednak surowość, z jaką Ólafsson wykonuje kolejne piosenki, nie daje raczej przepustki ku komercyjnej przestrzeni. Nie jest to jednak w żadnym wypadku zarzut. „Urges” jest płytą, której nastrój sprzyja wyciszeniu, utrzymaną w akustycznym klimacie, ale na pewno nie jednowymiarową. Zaprzeczają temu chociażby kompozycje „Wine” (gdzie tęsknota jest tak duża, że człowiek aż chciałby otworzyć sobie żyły; czego oczywiście nie polecam), „Red Wine” (ciężkie, głębokie, mroczne) „SSDD” (numer otwierający, najbardziej „przyjazny” na tle całości) czy „Relations” i „Bravery” – dwa następujące po sobie kawałki, z których pierwszy wykonany zostaje przez Ólafssona wyłącznie przy akompaniamencie pianina, a drugi czerpie inspiracje z psychodelicznego rocka. W osiągnięciu takiego stanu pomagają z pewnością goście – instrumentaliści i wokaliści – którzy udzielają się w zależności od utworu i potrzeby w różnych konfiguracjach.

„Urges” to materiał, który nie odbiega od wyobrażenia, jakie o muzyce rodem z Islandii posiada wielu mieszkańców Polki. Jest melancholijnie, spokojnie, momentami nawet depresyjnie i smutno. Brzmienie, owszem, wpisuje się w pewien schemat, ale nie przeszkadza to w docenieniu artystycznej klasy Ragnara Ólafssona. Jego pierwszy solowy krążek nie wprowadzi rewolucji do nadwiślańskiego myślenia o islandzkiej kulturze, z pewnością jednak zachęci do kontynuowania przygody i odkrywania kolejnych muzycznych perełek rodem z wyspy gejzerów.(MAK)

Ragnar Ólafsson „Urges”
(2017; Stef/Borówka Music)

*** *** *** ***

Bądź na bieżąco z publikacjami na blogu AxunArts. Zapisz się już dzisiaj do newslettera.

Dodaj komentarz

Ta witryna wykorzystuje usługę Akismet aby zredukować ilość spamu. Dowiedz się w jaki sposób dane w twoich komentarzach są przetwarzane.

Autor

PRZECZYTAJ O POWODACH ZAMKNIĘCIA STRONY

ostatnio popularne