Burzliwe romanse start-upów

Prawdziwa historia. Dwóch przyjaciół, Paweł i Gaweł. Znali się od przedszkola, razem śniadali, łazili po drzewach i wymieniali randkowe doświadczenia.

burzliwe-romanse--startupow

Obaj poszli na informatykę, a po internetowej rewolucji chłonęli wiedzę całego globu. Kiedy wymyślili Wielkie Usprawnienie, marzyli o tym, że uzdrowią świat. Ślęczeli godzinami nad linijkami kodu, żyli kawą, bananem, czerwonym bykiem i bułką od litościwej koleżanki. Kiedy beta program ujrzał światło dzienne, specjalistom opadła szczęka z zachwytu i zaczął się korowód dofinansowań, grantów i nagród. Złoty deszcz mamony płynął coraz szerszym strumieniem.

Zrobilo się miło.

Ciemną kanciapę pod schodami wydziału, zamieniono na klimatyzowany ołpenspejs centrum technologii. Bułkę i banana zastąpiła sympatyczna firma sprzedająca sushi młodym start-upom, a litościwe koleżanki udzielające wsparcia w czasie sesji, wymieniono na trzepocące rzęsami długonogie asystentki, zapatrzone w dwóch przyjaciół jak w obrazek. Paweł pisał nadal kody, Gaweł brylował na konferencjach, workshopach, meetingach, summitach, forach i seminariach. Opowiadał jak Wielkie jest ich Usprawnienie, czego to nie potrafi zrobić, jak ciężko nad nim pracowali, jak bardzo jest atrakcyjne i kiedy rynek się w nim zakocha. Gawiedź cmokała z zachwytu, klepała po ramieniu, wymieniała się wizytówkami, networkowała i fejm szedł na fejsie, blogu, twitterze, instagramie i wszędzie tam, gdzie iść miał. Za wielkie pieniądze na rozwój, startup Pawła i Gawła żył już dwudziesty miesiąc, nie sprzedając jeszcze nawet jednego wdrożenia Wielkiego Usprawnienia. W dążeniu do ideału, Paweł wciąż kodował, wachlowany rzęsami asystentek, a Gaweł “robił marketing” co chwilę wyjeżdżając na kolejny event.

Nadal było miło.

News przyszedł z Twittera. Jakaś asystentka z nudów filtrowała hashtagi i dotarła do whitepapers. Ktoś stworzył identyczne rozwiązanie i wprowadzał je na rynek. Paweł nocnym pociągiem pognał na koniec Polski, by z Gawłem zrobić naradę wojenną. Gaweł się nie przejął. Pokazał kumplowi, zginając rękę w Kozakiewicza, co konkurencja może im zrobić i rozstawiając szeroko palce – wysokość stosu wizytówek VIPów, którzy zaraz ich kupią. “- Program to pikuś” – prawił światle przy drinku – „byle się dobrze w końcu sprzedać. O to chodzi w tym biznesie.” Paweł wrócił przekonany i uspokojony. Kodowanie poszło w kąt. Lepiej zająć się czymś bardziej przyjemnym. Asystentki w końcu zostały zauważone.

Stało się nawet milej.

Wielkie Usprawnienie nigdy nie ujrzało rynkologicznego światła dziennego. Nie wyszło poza dość prymitywną wersję beta, koszmarną graficznie, bo liczył się tylko program. Zaproszeni beta testerzy składający się z kumpli-informatyków, oceniali rozwiązanie pod względem technicznym, było rzeczywiście genialne. Tylko, że z punktu widzenia użytkownika, wymagało poważnych udoskonaleń. Konkurencyjne rozwiązanie, choć z odrobinę mniejszą funkcjonalnością, było “simply & smart” oraz miało doskonały support dla klientów. Najwięksi kumple konferencyjni Gawła błyskawicznie je docenili.

W progu biura obu świetnych informatyków stanęła Frustracja i zatrzepotała rzęsami.

Dalej to juz banał. Drobiazgi zamieniające się w pretensje. W końcu Gaweł po podróży, zastał Pawła ze swoją ulubioną asystentką pod biurkiem. Kolczyk jej podobno spadł, wyskoczył kabelek od USB, czy jakoś tak. Paweł chciał się wypłakać u koleżanki od bułki, ale ona już bliźnięta bawiła. Kiedy skończyła się kasa, uleciały resztki przyjaźni.

FrustracjaChciwością zaparzyły sobie kawę i rozwaliły w fotelach prezesów.

Miły czas sie skończył, a dzisiaj obaj tyrają w korpo w różnych częściach świata. Gdy spotykają się w rodzinnym mieście na święta, przechodzą na drugą stronę ulicy.

Morały z historii są aż trzy:

  1. Jeśli zbyt skupiasz się na swoim genialnym produkcie, łatwo zapomnieć o rynku.
  2. Myślenie kategoriami kasy, a nie wartości – rozwali nawet najlepsze relacje (obejrzyj “Ziemię Obiecaną”).
  3. Przejadanie środków inwestorów, na dodatek przez fascynatów “Wilka z Wall Street” zapatrzonych w słodkie oczy Leonarda, to suchy hajlajf dla ubogich. Będzie miło konsumować, ale żaden inwestor w przyszłości nie potraktuje Cię poważnie.

Dedykacja

Wpis dedykuję Bożenie Lublińskiej-Kasprzak – prezes PARP, po przeczytaniu artykułu „Spory budżet na dofinansowanie start-upów. PARP wesprze też młode firmy działaniami doradczymi” w Wirtualnych Mediach. Doszedłem do wniosku, że powyższa historia będzie najlepiej obrazować moje przemyślenia.

6 komentarzy

  1. O tak, kaska z dotacji to jest coś co uwielbiają doradzacze i załatwiacze, zwani kiedyś wyżelowanymi fig ofago, dwa lata temu guru poig lub praktykami dotacji unijnych a ostatnio specami od kanwasów, lean startupów i agile coś-tam-coś-tam. 🙂

  2. Masz talent normalnie do pisania, hehe 😉 Opowieść mnie wciągnęła i normalnie liczyłem na happy end 😉 Faktycznie, żeby osiągnąć sukces trzeba wyjść zza takiej ścianki zbudowanej z własnej ambicji, okrojonych pomysłów i inicjatywy, spódnicy itd. Bez tego ani rusz, bo wszystko prędzej czy później padnie w przedbiegach i koniec z firmą, planami i marzeniami.

  3. Witam
    Jak ostatnio zauważyłem łatwe pieniądze przychodzą bardzo szybko, ale też bardzo szybko potrafią odejść. Nawet produkty kupowane kiedyś robiło się bardziej na jakość i rzeczywiście mogły nam przez wiele lat posłużyć, natomiast teraz robione są z tańszych materiałów, wszystko idzie na ilość i mamy problemy, my konsumenci. Pozdrawiam

  4. Przecież to nie jest trudne hajs zniszcz wszstko, a w dodatku każdeo można kupić w dzisiejszych czasach. Pytanie tylko, jaka jest jego cena. Ile firm, które prężnie się rozwijały i wyrastały, na liderów zostały zniszczone właśnie przez kasę. Ludzie nie potrafią się opamiętać, a szczególnie zachod nas kupuje, jak tylko chce.

    Paweł

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *