Płyty z 2019 roku, które podobały mi się najbardziej [albumy polskie, część 1]

Było podsumowanie wydawnictw z zagranicy (część 1 i część 2), więc teraz przyszedł czas na polską scenę muzyczną. Pierwsza połowa to 19 albumów – mocno zróżnicowanych nie tylko pod względem brzmienia, ale też rozpoznawalności niektórych składów. Ten temat rozwinę przy innej okazji, a tymczasem zapraszam do zapoznania się z muzyką, która towarzyszyła mi w zeszłym roku najczęściej, do której wracałem i wracać będę na pewno jeszcze wielokrotnie.

Lista ułożona jest w sposób alfabetyczny. Jeśli widzicie hiperłącze, to o albumie pisałem już wcześniej, więc po kliknięciu w link możecie zapoznać się z całym tekstem na temat danej płyty.

Algorhythm – Termomix

(…) Podobała mi się Mandala, poprzednia płyta składu, ale brakowało mi w niej nieco więcej świeżości. Tej za to jest cała masa na tegorocznym Termomixie, gdyż prowadzony wcześniej klasycznie, za pomocą kontrabasu rytm, został zastąpiony tu partiami perkusji i elektronicznymi dźwiękami wydobywanymi głównie z syntezatora basowego Moog. Niby mała zmiana, ale daleko idące konsekwencje, bo zmieniła się cała struktura muzyki Algorhythmu: zdecydowanie więcej w niej przestrzeni i dynamiki, a i improwizacji zdaje się być dokładnie tyle samo, co przebojowości. Jest uniwersalnie (Termomix czy Mulligatawny spokojnie poradziłyby sobie jako podkłady pod hip-hopową nawijkę), konsekwentnie (Lemon Zest to piękne rozwinięcie stylu poprzednich płyt), odważnie (Transgroove i Antipasti Suite to niemal yassowe podejście do gatunku) i bardzo pomysłowo (Baba Ganoush to spokojny kandydat na polski utwór roku).

Artykuły Rolne – Jeśli możesz, zostań w domu

Bardzo ucieszył mnie ten powrót, bo poprzednika, czyli płytę Dobrze to już było, miałem osłuchaną na wszystkie strony. To był taki album, który mogłem puścić sobie zawsze i za każdym razem przykuwał moją uwagę. Mieszanka noise rocka z psychodelicznymi odjazdami, a przy tym niestroniąca wcale od melodii to coś, co lubię najbardziej. Jeśli możesz, zostań w domu z grubsza kontynuuje ten kierunek. Być może jest tu więcej hałasu i punkowej bezpośredniości, szczególnie w piosenkach krótszych, takich jak Starość, Kredyt (gościnnie na wokalu Dariusz Eckert z Inkwizycji) czy Neuro. Brzmienie mocno organiczne, garażowe, ale wszystkie te trzaski, sprzężenia i przestery to miód na moje uszy. Bardziej psychodelicznie zespół wypada za to w utworach Bezdomni czy zamykającym płytę Czterdzieści sześć. Pierwsza kompozycja tonie powoli w post-rockowym pogłosie, druga babrze się w zgiełku i basowym ciężarze. Niezmiennie pesymistyczne są też teksty: na poprawę jest już za późno, jesteśmy straceni i lepiej nie będzie. Pełen pakiet dla adeptów depresji.

Świetny powrót jednego z najlepszych zespołów noise rockowych w Polsce.

Bastard Disco – China Shipping

(…) Bastard Disco nadal brzmi jak post-hardcore’owy zespół lat 90-tych, który w tamtym okresie grałby pewnie na jednej scenie z takimi nazwami jak QuicksandUnsane czy Handsome. (…) Da się też w tym materiale wyłuskać naleciałości alternatywnego rocka, od których zespół się zresztą nie odżegnuje (za to, że słuchają Smashing Pumpkins, lubię ich jeszcze bardziej). Jest też szczypta emo, noise rocka i starego indie. Wszystkiego po trochu, a efektem tego są naprawdę świetne, bo i przebojowe i pełne energii, ale także smutku kompozycje.

Ciśnienie – JazzArt Underground

(…) Płyta to nietypowa. Nie wiadomo bowiem, czy to post-rock ubrany w jazzowe szaty, czy też jazz przetłumaczony na język post-rocka. Gatunek też zresztą jest tu tylko jedną z form. Taką, jaką był np. dla Something Like ElvisJazzArt Underground to bowiem zbiór bardzo długich kompozycji, które żyją własnym życiem, ulegają ciągłym przemianom i wymykają się jednoznacznej klasyfikacji. To, co je łączy, to klimat wiszącej nad nami, nieuchronnej katastrofy.

(…) Podniesione ciśnienie i nieprzespane noce to małe ryzyko w porównaniu do tego, co oferuje na JazzArt Underground Ciśnienie.

Cudowne Lata – Kółko i Krzyżyk

(…) Delikatna gitara, monotonny, ale ciepły rytm automatu perkusyjnego w otwierającym I koniec końców to leniwe, deszczowe popołudnie spędzane na zabawach w domu – układanie pasjansa, rozwiązywanie krzyżówek z babcią czy budowanie fortu z poduszek. Bardziej taneczne, nowofalowe Po szkole to z kolei okres szkolny, a raczej to, co działo się po lekcjach – pierwsze konsole, ganianie po lesie i odkrywanie zakamarków własnej dzielnicy. (…) Kończący płytę, przebojowy Zapach i ty kojarzy się z kolei z rodzinnym ciepłem, miłością mamy i pierwszymi polskimi telenowelami, które zawsze będą mi się z nią kojarzyć, bo to z nią je oglądałem. (…)

Zdecydowanie jedna z najbardziej stylowych polskich płyt wydanych w ostatnim czasie. Z pomysłem na siebie, bez oglądania się na innych.

http://www.youtube.com/watch?v=oTynnuKyfyY

Czechoslovakia – HVST

(…) Zespół nadal patrzy tęsknie na ostatnią dekadę ubiegłego wieku, tylko tym razem podchodzi do swoich inspiracji od innej strony. O ile na Malimy dominowało coś, co nazwałbym alternatywnym rockiem lat 90-tych z noise rockowym zacięciem, tak tutaj mamy sytuację odwrotną. Poddał się temu nawet wokal, który spełnia tu rolę dodatkowego instrumentu. Pewnie to kwestia podejścia do produkcji, ale wyszło naturalnie i na spory plus. Przy tym teksty nie są o niczym i dobrze oddają ducha tej muzyki. Oprócz tego nie zabrakło melodii, których zresztą zawsze było u Czechoslovakii sporo. To nadal ładne piosenki, tylko z lekka zardzewiałe, przybrudzone.

(…) Przekonuje mnie tu każdy dźwięk i każda fraza. Co poradzę. Ja po prostu lubię takie smutne hałasy.

Dłonie – Dłonie

Przyznaję, że od czasu do czasu lubię się troszeczkę posmucić. Nie jest to stan, który należy gloryfikować, ale też na pewno nie powinno się go ukrywać. Nie wstydzą się go z pewnością Dłonie, których debiut przesiąknięty jest nastrojem w minorowych kolorach. Głównym odcieniem nie jest tu jednak przejmujący, wwiercający się w trzewia smutek, a nieco łagodniejsza w swym jestestwie melancholia.

Równie senna i niespieszna jest muzyka, która stanowi połączenie slowcore’u z popem. Maj kojarzy się z Twinpeaksowym walczykiem, ale do czarnej chaty tu daleko. (…) Oszczędne muzycznie, ale chyba najbardziej emocjonalne z całego zestawienia Ćmy bazują tylko na cichutkiej, trochę monotonnej grze sekcji i rozmytej gitarze, przerywanej głośniejszymi wstawkami wokalnymi. Z kolei ostatnie na płycie „Nad morzem” to wypisz wymaluj Starla The Smashing Pumpkins, gdyby tylko usunąć z oryginału szaloną, agresywną końcówkę.

Dynasonic – #1 EP

Przeklejam całą recenzję. Nie jest długa, a jest to jeden z moich ulubionych (własnych) tekstów z ostatniego czasu. Bardzo dobrze oddaje klimat tego wydawnictwa.

Na początku był rytm. Jednostajny, monotonny rytm. Potem pojawiło się powtórzenie. Powtórzenie rytmu, powtórzenie frazy, powtórzenie dźwięku i powrót do początku. Z tym że był to już inny początek, bo choć rytm wydawał się być podobny, to jednak przeobraził się w coś innego, coś nowego. Ewoluował. Trudno dociec, co tak naprawdę zmieniono. Mogło to być tempo, ale równie dobrze mogło chodzić o to charakterystyczne, chłodne, zbudowane z pomocą elektroniki tło. Te małe, niemal niewyczuwalne zmiany to coś, co wciąga, co chcemy za wszelką cenę odkryć. Nie stoimy na straconej pozycji, ale by osiągnąć pełne zrozumienie, należy zanurzyć się całkowicie. Trans pochłania, rytm pochłania, powtórzenia pochłaniają. Jest jeszcze ten piękny, stojący na straży transu, powtórzeń, rytmu i powtórzeń basowy puls. To on stanowi klucz do zrozumienia i do tego, by dać się pochłonąć w pełni. Uważajcie jednak, bo łatwo się tu zgubić. Wiemy bowiem kiedy jest początek, ale jeśli tych początków jest więcej, to czy istnieje tak naprawdę koniec?

EABS – Slavic Spirits

(…) Slavic Spirits to album zdecydowanie odmienny od Repetitions (Letters to Krzysztof Komeda). Pomijając oczywistość, jaką jest fakt, że to w pełni autorski (w sensie braku inspiracji dorobkiem innego artysty) album, to element hip-hopowy, tak bardzo kojarzony z twórczością EABS, jest tutaj praktycznie nieobecny. To bardzo klasyczny pod względem formy materiał, a nieliczne dodatki w postaci elektroniki są praktycznie niewykrywalne. Najwięcej dzieje się tu za sprawą pianina, trąbki, saksofonu i perkusji. Ta ostatnia też spełnia inną niż na debiucie rolę. Raczej prowadzi resztę instrumentów, buduje rytm i tempo, ale robi to, stojąc jakby z boku; obserwując, dopasowując i prowadząc resztę dźwięków w nowe rejony. A są to obszary spiritual jazzu: dominują wolne, spokojne tempa, które rozwijają się niespiesznie, by zazwyczaj w samym finale kompozycji wybuchać feerią brzmień podszytych improwizacją. (…)

Good Night Chicken – Eudajmonia

Zazwyczaj, gdy pojawia się ten trzeci lub ta trzecia, to oznacza to początek kłopotów.  Good Night Chicken jest już obecne na scenie na tyle długo, że trójkąt zamiast rozbić, wprowadził sporo świeżości w ich poczynania. A całkiem poważnie: do składu dołączył grający na gitarze basowej Dawid Burlikowski i… zmieniło się naprawdę dużo. Nawet nie ośmielę się nazwać tego, co gra na Eudajmonii trio, bo to kompletny, gatunkowy misz-masz. Już wcześniej trudno było ich zaszufladkować, ale na upartego dało się wskazać dwa, kluczowe elementy: garażowe brzmienie i indie surfowa stylistyka. Te cechy znajdziemy i tu, ale są one schowane pod warstwą naprawdę mocnej psychodelii i wielu nieoczywistych dźwięków, a w dodatku na końcu i tak wychodzą z tego piosenki. I to z charakterem, bo każda z nich ma jakieś cechy charakterystyczne: gościnna partia zagrana na trąbce przez Wojciecha Jachnę miesza się z odgłosami wiatru i południowoamerykańskimi rytmami w Liście niech przykryją mnie; nastrój beztroski wytworzony dzięki melodyjnej grze na basie zostaje zmącony nagłym, niemalże stonerowym atakiem tytułowego straszydła w Pod moim łóżkiem już nie ma potworów. Podobną strukturę ma pędzący przed siebie Rzeczywiście, surfowe klimaty powracają w schizofrenicznym Daleko najdalej, lo-fi impreza z kastanietami (?) zwieńczona rasową, gitarową solówką towarzyszy nam w Przesileniu/Pierwotnym złu, a udający groźnego Nie będzie grudnia gonił styczeń wylatuje w finale poza orbitę. Dużo? Bardzo dużo, bo to tylko 26 minut muzyki. Niezwykle pomysłowej, eklektycznej i ulegającej ciągłej ewolucji. Pięknie pogmatwane są te dźwięki.

Guiding Lights – ok for now EP

(…)  Warszawskie trio zdecydowanie uwypukliło bas, na którym opiera się każdy z trzech kawałków nagranych na to wydawnictwo. Mniej w tym prostego indie rocka, pozostała garażowość, ale doszedł element rytmu. Niemal math rockowa gra sekcji (mogąca kojarzyć się z klasykami w stylu Polvo czy Slint) otworzyła przed zespołem zupełnie nowy świat. Bardziej zróżnicowany, ciekawszy i chyba też bardziej przygnębiający, ale jest to cena, którą warto było w tym przypadku zapłacić.

Płyta dostępna póki co tylko na Bandcampie.

Hopper – s/t

Polska szkoła transu i improwizacji ma nowego ucznia i jest nim zespół Hopper. Ich pierwsza płyta zawiera jedynie 4 kompozycje zamknięte w magicznych 44 minutach. W ambientowo/post-rockowych, długich formach grupie udało się stworzyć swój własny świat. Gra sekcji dobiega jakby zza mgielnej kurtyny, gdzieś w ciemnym zaułku przygrywa gitara, syntezatorowe tła otulają krajobraz ciemnością, a nad wszystkim górują, dobiegające zza chmury chyba, bo skądże indziej, dźwięki trąbki. Nastrój jest filmowy, ale sam obraz bywa niewyraźny, bo w scenariuszu znalazło się też trochę miejsca dla noise’owych sekwencji (Kazu). Klimat jest tu naprawdę gęsty, a odpowiednimi rekwizytami do niego byłyby zapewne prochowiec, kapelusz i żarzący się, pognieciony i zmęczony życiem jak jego właściciel papieros. Trochę kojarzy mi się to z Lonker See, a trochę z tym, co robił Tomasz Stańko chociażby na OST do filmu Reich. Nie przywiązywałbym się jednak za bardzo do tych porównań, bo Hopper z każdym odsłuchem wywołują inne skojarzenia i inne odczucia. I to też mi się w tym materiale bardzo podoba.

Ina West – Girls

To debiut pod tym pseudonimem, ale Izabelę Wróblewską możecie kojarzyć jako członkinię zespołu Julii Marcell, a także z jej wcześniejszego, solowego projektu o nazwie Cosovel. Jako Ina West Wróblewska niejako kontynuuje tematy z poprzedniego albumu. Girls też zawiera muzykę elektroniczną, choć brzmienie tego albumu jest zdecydowanie bardziej zróżnicowane. Właściwie znajdziemy tu większość motywów wykorzystywanych we współczesnej elektronice: są momenty dubowe, electropopowa przebojowość, dream popowa subtelność, a nawet rozbudowane fragmenty techno. To zróżnicowanie ma sens, gdy przyjrzymy się tekstom, które dotyczą współczesnych kobiet i ich problemów. A te są złożone i często różni je od siebie wiele. Mają jednak pewną wspólną wrażliwość, a tą uwypukla ciekawa i bardzo elastyczna barwa głosu Izy, która odnajduje się w każdej ze stylistyk. Girls to album niejednorodny, a wielość muzycznych tematów była ryzykowna. W tym przypadku opłaciła się. Nie będę zgadywać, w którą stronę pójdzie Ina West, ale nie martwi mnie to. Przekonuje w każdej z odsłon.

JAVVA – Balance of Decay

W kontekście Balance of Decay w rozmaitych recenzjach i wywiadach przewija się teza o tym, że zespół gra, a przynajmniej wykorzystuje sporo patentów ze stylistyki afrobeatu. Jeden recenzent powie tak, drugi powie nie. Afrykańskie elementy faktycznie tu są i to w zakresie budowania rytmu z pomocą perkusji oraz funkującego basu, ale ja widzę w tym materiale zdecydowanie więcej art punku zmieszanego z psychodelą. I masę innych inspiracji gatunkowych (post-hardcore, jazz), które złożone razem przypominają mieniącą się przeróżnymi kolorami i nastrojami mozaikę. Pomimo sporego eklektyzmu utwory mimo wszystko zachowują formę jak najbardziej piosenkową. Nie zdziwiłbym się, gdyby rodowód stanowiła twórcza improwizacja, ale twórcom, których możecie znać m.in. z takich projektów T’ien Lai, Something Like Elvis, Hokei czy Xenony, udało się mimo wszystko okiełznać swoją kreatywność i zamknąć ją w ramach naprawdę ciekawego, wyróżniającego się na tle rodzimej, alternatywnej sceny muzycznej materiału.

Jesień – Błoto

(…) Błoto uwiera muzycznie i tekstowo, a jednocześnie jest bardzo prawdziwe. Trio wyzbyło się elementu improwizacji, ale nie całkowicie, a gdybym teraz miał wskazać dla jego brata bliźniaka, to typuję The Kurws. The Kurws gra punka na jazzowym instrumentarium, Jesień z kolei wymyśla autorską definicję jazzu, grając w sposób punkowy. Następną zmianę trudno przewidzieć, ale jestem pewien, że nastąpi. Póki co, jeśli nie boicie się prawdy, polecam zanurzenie w Błocie.

Judy’s Funeral – Trzosk

Tytułowy trzôsk oznacza po kaszubsku hałas. I to on atakuje nas od pierwszej sekundy. Zespół gra mocno „do przodu”, tak jakby chciał nadrobić cały ten czas, gdy pozostawał w zawieszeniu. Nie traci żadnej sekundy, pędzi na złamanie karku i atakuje nas coraz to większym hałasem. Pomiędzy jednym a drugim zrywem staramy się szybko złapać powietrze, bo każda przerwa oznaczałaby pozostanie daleko w tyle.

(…) Bardzo dobrym ruchem było przejście na język polski w tekstach. Nie dość, że prezentują wysoki poziom, to jeszcze bardzo dobrze wpasowują się w brzmienie grupy. A te można przyrównać do najlepszych moim zdaniem noise rockowych składów ostatnich lat w Polsce: SzezlongaJesieni czy Artykułów Rolnych. Inspiracji jest tu zresztą pewnie więcej. Kraina radości zbliża się do SwansStrach się bać całkiem zgrabnie nawiązuje do Kiev Office, okk to podróż w krainę psychodelii z ostatnich płyt So Slow, a otwierający album Trzôsk, wyłączając wokal, może skojarzyć się z szybkim strzałem w stylu Big Black. (…)

Dostępne jedynie na Bandcampie. Za darmo. Chłopaki zaszaleli. Rzućcie jakiś pieniądz, to jest szansa, że wydadzą fizyka.

Karol Schwarz All Stars – Hi D(e)ad!

Kolejne wcielenie KSAS potrzebowało aż 6 lat na wydanie nowego albumu. Sam materiał na Hi D(e)ad! został jednak nagrany już w 2012 roku. Przeleżał wszakże w metaforycznej (i być może fizycznej) szafie, czekając na odpowiedni moment do tego, by ujawnić się światu. (…)

(…) KSAS wpasowuje się w obecną improwizacyjną modę. To prawda, ale nie do końca. Z jednej strony grupa faktycznie improwizuje i bez przeszkód przemierza wszystkie okołopsychodeliczne, „otwarte” gatunki. Z drugiej jednak strony jest w pewnym sensie niedzisiejsza, bowiem nadal mocny nacisk kładzie na melodie. To o dobre piosenki tu chodzi, a jeśli te wychodzą spontanicznie, bez przesadnego dopieszczania brzmienia czy dłubania nad aranżacją, to tym lepiej. Narzekać nie będę. W tym też najbardziej objawia się moc tej płyty. Materiał sprzed lat jest jednocześnie dzisiejszy i niedzisiejszy. Młodzież tego nie podchwyci, starzy wyjadacze eksperymentów się ucieszą, ale jest też spora przestrzeń dla tych, którzy szukają w muzyce czegoś więcej: emocji, nastroju, klimatu przywołującego zagrzebane gdzieś głęboko wspomnienia. Jednym słowem – marzyciele zyskali właśnie nową przestrzeń dla swoich fantazji. To wspaniale, bo czym byłaby jawa bez snu?

Kwiaty – Kwiaty

Nad całym wydawnictwem unosi się aura rozmarzenia i półsnu. Duża w tym zasługa Mai, której głos dosłownie unosi się nad tym, co tworzą za pomocą instrumentów jej koledzy z zespołu. (…) Jeśli już o samym brzmieniu mówimy, to jest ono dość zróżnicowane. Inspiracji jest tu sporo, ale Kwiaty zdały egzamin z oryginalności i przetworzyły je na swój własny, autorski sposób. Mamy tu przecież bezlitosne, tnące zimnofalowe gitary (Siekiera). Mamy klimaty twinpeaksowe (walczyk w postaci Koniec wakacji), jest też shoegaze’owa ściana dźwięku (końcówka tego samego utworu). Jest trochę klasycznego indie (pędząca Honda). Mamy i niemało dream popu, który wysuwając na pierwszy plan wokal, bazuje na sennym klimacie (Mleczne DziewczętaChłopaki Kwiaty).

Lastryko – Tętno Pulsu

Lastryko z debiutu, a to z Tętna Pulsu to dwa różne zespoły. Na pierwszej płycie żonglowali stylami. Czerpali po równo z rocka psychodelicznego i alternatywnego, do tego dochodziły elementy surf rocka i krautowy trans. Drugi album to efekt dwudniowych improwizacji, podczas których do składu dołączył odpowiadający za elektroniczne dźwięki Maciej Szkudlarek (Band_ALogophonic). Nie znajdziemy tu muzyki zamkniętej w ramach kompozycji, uleciało też surf rockowe, morskie powietrze. Nie ma też wokalu. Jest za to zabawa rytmem, zgłębianie pojedynczych dźwięków i jeszcze więcej przestrzeni.

(…) Lastryko improwizując, zanurzyło się w głębiny psychodelii. Ryzyko się opłaciło. Odnaleźli tam muzyczne bogactwo, którym zdecydowali się podzielić z nami, słuchaczami. Jeśli tylko nie boicie się podróży do własnego wnętrza i tego, co możecie tam znaleźć, to spróbujcie sami zmierzyć Tętno pulsu.