Pewnie już wiecie, ze mam dużą słabość do małych miasteczek, zwłaszcza tych z wielowiekową historią. Lubię te angielskie i te francuskie, choć chyba w każdym kraju można znaleźć prawdziwe perełki.
O Tonbridge w angielskim Kent, słyszałam wielokrotnie, że urocze, ale przede wszystkim, że jest drogie do mieszkania, bo ceny domów lansują się w czołówce krajowej. Mimo, że od Maidstone do Tonbridge jest tylko pół godziny, jakoś nigdy nie było mi „po drodze”. Aż pewnego dnia moja dentystka wysłała mnie tam na badania. Specjalnie pojechałam wcześniej i zostałam w miasteczku dłużej, by powłóczyć się po jego uliczkach i zakamarkach. Szczerze, to myślałam, że się poważnie zakocham, a tymczasem tylko w niektórych miejscach serduszko mocniej zabiło. Zabrakło mi w tym mieście duszy, bo tak nazywam, spokojnie, pozbawione zgiełku miejsca w centrum miasta. Główna ulica nie jest niestety wyłączona z ruchu samochodowego i daje się to poważnie odczuć. Już pominę fakt, że nie można zrobić zdjęcia bez auta w tle, lub nawet na pierwszym planie. Samochody, przed pięknymi budynkami to moja zmora. A Tonbridge tych budynków trochę ma, bo historię ma bogatą. Miasteczko wyrosło w miejscu naturalnego skrzyżowania, gdzie porywista i dzika rzeka Medway zwęża się tworząc naturalny bród. Przechodziła tędy trasa pomiędzy Londynem, a miasteczkiem nad kanałem La Manche, Rye. Wilhelm Zdobywca nadał tutejsze ziemie jednemu ze swoich wiernych rycerzy, który na początku rezydował w pobliskim zamku w Hadlow, (o której to miejscowości napiszę niedługo). W 11 wieku wybudowano w Tonbridge zamek, z którego najlepiej zachowała się brama wjazdowa. Tam właśnie skierowałam swoje kroki. Było to o tyle proste, że przed samą bramą jest duży, wygodny parking. Weszłam przez bramę i pospacerowałam po dziedzińcu. Było zimno, ale słoneczko przegrzewało cudnie, tworząc na powierzchni wyraźne cienie o niesamowitych kształtach. Zrobiłam parę zdjęć. Ustawiłam aparat nisko, na ziemi, by zrobić taką panoramę od dołu i wtedy poczułam, że ktoś na mnie patrzy. W momencie, gdy już naciskałam przycisk, piękna modelka (a może to był model, nie znam się) weszła mi w obiektyw. A po chwili zostałam otoczona przez jej/jego siostry i braci. Szare wiewiórki są tam bardzo przyzwyczajone do ludzkiej obecności, a chyba nawet liczą na jakieś smakołyki, niestety na mnie się zawiodły i po chwili odeszły do swoich zajęć. Z dziedzińca zamkowego jest bardzo ładny widok na rzekę i to właśnie tam można znaleźć zaciszne schronienie od hałasu ulicznego. Spacer wzdłuż rzeki jest bardzo przyjemny.
Po włóczędze po zamku i nad rzeką wróciłam na ulice miasteczka. Z góry widziałam przyjemny kościółek i postanowiłam go odnaleźć. Był ukryty wśród uliczek po drugiej stronie High Street. Weszłam do środka, ale właśnie odbywał się koncert kolęd śpiewanych przez dzieci z lokalnej szkoły, więc zaniechałam zwiedzania. Posłuchałam chwilkę. Dzieci brzmiały wzruszająco. Miedzy innymi za te piękne koncerty w kościołach i słynnych miejscach lubię angielskie święta.
Powłóczyłam się jeszcze po High Street zachwycając się powykrzywianymi, biało-czarnymi domami z czasów Tudorów, które pięknie zdobią miasteczko. Największe wrażenie zrobił na mnie Chequers Inn, przede wszystkim, dlatego, że z jego logo dyndała mi nad głową najprawdziwsza pętla szubieniczna. Z tego, co później wyczytałam, w tym piętnastowiecznym domu pobierano opłaty dla rezydującego księcia, a w pokoju na pierwszym piętrze rezydował sędzia. W Chequers regularnie nie tylko wyznaczano kary, ale i je egzekwowano, np. chłostę. W XVI wieku spalono tutaj na stosie dwie kobiety, jedna za przekonania religijne, a drugą za otrucie męża. Pętla na dębowym kiju była znakiem rozpoznawczym, ku przestrodze. Mnie ciarki przeszły po grzbiecie.
Drugim budynkiem zasługującym na uwagę jest Port Reeve’s House, na który natknęłam się idąc w stronę kościoła. Jest to najstarszy budynek w mieście. W swej bogatej przeszłości służył, jako zajazd, sklep, dom mieszkalny. W czasie drugiej wojny światowej został poważnie uszkodzony przez bombardujących Niemców, ale na szczęście go z precyzją odrestaurowano. Obecnie znajduje się w prywatnych rękach.
Jeszcze mogłabym wymienić, co najmniej kilka takich historycznych budynków, ale nie chcę was zanudzać. Czy warto pojechać do Tonbridge? Jeśli ktoś lubi historię i czasy Tudorów to warto, jeśli ktoś szuka małego, rozkosznego miasteczka o spokojnej duszy, to może się rozczarować. Mnie się podobało, ale spędziłam tu pół dnia i mieszkam 30 minut stąd. Przyjeżdżającym z daleka radzę zrobić sobie tour po kentowskich miasteczkach i odwiedzić kilka z nich, dla jednego Tonbridge chyba szkoda czasu,
Świetny pomysł z wykorzystaniem starych fotek. Ciekawe miejsce.
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Dziękuję. Zależało mi by pokazać jak to kiedyś wyglądało
PolubieniePolubienie
Uwielbiam Anglię 🙂 Będę tam gościł w najbliższe święta 😀 Piękny wpis! Dziekuję!
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Super. A w jakiej części będziesz?
PolubieniePolubienie
Ach te wiewiórki – zawsze wejdą w kadr i jest po zdjęciu :). Ciesz się, że cię nie skasowała za pozowanie 🙂
PolubieniePolubione przez 2 ludzi
Odnośnie szarych wiewiórek to jak byliśmy w Anglii to też mieliśmy z nimi do czynienia. Są to tak bezczelne stworzenia, że szok 😀 mieliśmy akurat przy sobie orzecha, to potrafiły dosłownie jeść nam z ręki a później przez 200 metrów nas jeszcze gonić po więcej! A małe miasteczka w Anglii to coś wspaniałego 🙂 Uwielbiamy ich schludną architekturę.
PolubieniePolubione przez 1 osoba
To prawda wiewióry w parkach potrafią być perfidne, choć tak niewinnie wyglądają. ale podejrzewam to nasza wina, znaczy ludzi, bo dokarmiają
PolubieniePolubienie
Cudowne miasteczko, jakby czas stanął w miejscu.
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Bo tam to chyba stanął. tylko samochody psują wszystko
PolubieniePolubienie
Mnie się bardzo podoba to miasteczko widziane Twoimi oczyma 😉 . Świetne zdjecia.
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Dziekuję pięknie
PolubieniePolubienie
Ja też uwielbiam takie małe, niezwykłe miasteczka pełne skarbów. Przy czym czasami mi się „udaje” przegapić jakieś niesamowicie ważne miejsce czy detal architektoniczny, jeśli mi jakiś tubylec go nie pokaże palcem 😉
Brakuje mi jedynie w Twoim wpisie mapki poglądowej, jako że w Anglii zwiedzałam tylko Londyn i Brighton, to nazwy hrabstw czy miejsc niestety niewiele mi mówią i trzeba się przerzucać na GoogleMaps 😉
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Dzięki za podpowiedź, pomyślę o tym jak to lepiej przedstawić. Londyn i Brighton szczerze mówiąc mają niewiele wspólnego z prawdziwą Anglią, więcej tam przyjezdnych niż lokalnych, ale to też ma swój urok . 😊
PolubieniePolubienie
No cóż, nie zawsze jest wybór, chociaż jak się wie, gdzie iść, to każde miasto ma w sobie niezwykły urok 🙂
PolubieniePolubienie
Super! Miasteczko nie dość, że piękne, to jeszcze z bogatą historią. Nie ma to jak mieszkać w zajeździe, gdzie nocowała rodzina królewska 😉 haha!
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Kiedy zaglądam do takich miasteczek, od razu mam wrażenie, że przenoszę się w przeszłość, pozwalam wyobraźni wizualizować obrazy z niej. 🙂
PolubieniePolubione przez 1 osoba
O słabości wiemy. Muszę przyznać (nie wiem czy już tego nie zrobiłem), że Twoje genialne foty całkowicie odwracają moją uwagę od tekstu! 😀 Nie wiem czy to dobrze, ale tenże wiewiór na przykład, no boski!
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Pięknie dziękuję za tak miły komplement
PolubieniePolubienie
Nie przepadam za Anglią, ale tym wpisem udało Ci się mnie w niej zatrzymać i to chęcią 🙂 Szara wiewiórka hit!
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Kolejna podróż po urokliwym, małym zakątku świata, w którą wybrałem się dzięki temu blogowi!
PolubieniePolubione przez 1 osoba