Czy jesteś zbawicielem?


5 kwietnia 1976 prawnik Ted Landsmark był w drodze na spotkanie w ratuszu, w czasie którego miał omówić prawo do pracy czarnoskórej mniejszości na budowach. Sam był murzynem, co dodatkowo motywowało go do poprawienia fatalnej sytuacji w Bostonie, w szczególności w szkołach publicznych. Ted jak zwykle podróżował pomarańczową linią metra i wysiadł dopiero w samym centrum, na stacji State Street.  Gorące promienie słońca połączone się z delikatną bryzą witały każdego z podróżnych, którzy wychodzili z podziemia. Pogoda była wystarczającą ciepła żeby nie brać kurtki, ale na tyle zimna, że większość żałowała, że jej nie wzięła.

State Street była finansowym centrum Bostonu, wszędzie widać było spieszących się panów w garniturach z Wall Street Journalem pod pachą. Inni mieli ze sobą torby zakupowe i szybkim krokiem kierowali się południe na Washington Street, żeby zdążyć na przeceny w Filene Basement albo żeby po prostu pooglądać wystawy wielu sklepów jubilerskich, które zdobiły całą długość ulicy. Tego poniedziałkowego ranka Landsmark należał do  tego pierwszego grona. Ubrany w trzyczęściowy, niebieski garnitur i elegancki krawat zawiązany w stylu Windsor, mocno zamyślony i ze spuszczoną nieco głową pędził na zbliżające się spotkanie.

                Wcześniej tego samego dnia setki białych studentów spotkało się z urzędnikami w ratuszu aby wyrazić swój sprzeciw w sprawie dopuszczenia murzynów do korzystania z „białych autobusów”. Po zakończeniu rozmów, wszyscy wyszli na ulicę i udali się w kierunku metra. Nie minęło kilka chwil, a niczego nie spodziewający Ted Landsmark stanął naprzeciwko niezorganizowanego tłumu. Sam widok Teda rozpalił w studentach ogień, którego nie dało się opanować.

                „Tam jest czarnuch!!” albo „Brać asfalta!!” to tylko niektóre z epitetów, które nagle zaczęły wypełniać i tak zatłoczoną ulicę w centrum miasta. Nagle, niewielka część studentów odłączyła się od grupy i udała w kierunku samotnie idącego prawnika. Zaciśnięta biała pięść wbiła się z ogromną siłą w zaskoczoną twarz Landsmarka. Drugie uderzenie złamało mu nos i zrzuciło okulary z nosa. Napastnicy nie przestawali, a kiedy Tom osunął się na chodnik, studenci zaczęli go kopać po całym ciele. Leżąc na brzuchu z krwawiącą twarzą przytuloną do zimnego chodnika, Landsmark znalazł się nagle w innym świecie. Obrazy zaczęły się przesuwać przed oczami klatka po klatce, tworząc pozrywane fragmenty rzeczywistości wypełnione niewyobrażalnym bólem i cierpieniem. Nie wiedział, jak długo leżał na ziemi. Kiedy w końcu się podniósł i założył z powrotem okulary, był prawie nieprzytomny. Nie wiedział, co się wokół niego dzieje i nie był świadomy obecności samotnego protestanta, który stał praktycznie naprzeciw niego. Napastnik opierał na ramieniu metalowy słup, do którego była doczepiona amerykańska flaga. Ta sama, za którą oddało życie prawie 7000 obywateli na Wyspie Siarki. Ta sama, która wytrzymała bombardowanieFortu McHenry i zainspirowała Scotta Key’a do napisania słynnego fragmentu hymnu: „O’er the land of the free and the home of the brave” (ponad krajem wolnych, ojczyzną dzielnych ludzi). Tego dnia, ponad 100 lat po zakończeniu wojny domowej, gwieździsty sztandar nie był inspiracją do patriotycznych czynów. Zamiast tego, pasy i gwiazdy  służyły do przenoszenia przemocy.

                Trzeba zdać sobie sprawę z tego, że przed Tedem Landsmarkiem nie stał tylko jeden zdenerwowany dorosły człowiek, który działał pod wpływem impulsu. Kiedy wielki maszt uderzył w Teda, można było usłyszeć echa desperackich, sfrustrowanych i nietolerancyjnych głosów, które nie mogły znaleźć żadnego ujścia przez wiele lat. Był to moment, który na zawsze wpisał się w historię Bostonu jako jeden z najbardziej haniebnych. Oto Boston, miasto, które dwieście lat temu było symbolem wolności i swobód obywatelskich, teraz stało się miejscem, w którym największy państwowy symbol został użyty jako narzędzie służące do niesienia nienawiści.    Atak co prawda trwał kilkanaście sekund, ale jego skutki będą odczuwalne przez lata. Landsmark spojrzał na swój garnitur, zobaczył plamę i zdał sobie sprawę z tego, że krwawił.

                Jak to zwykle w USA była, świadkiem tego wydarzenia był fotograf pracujący dla Boston Herald – Stanley Forman. Jedni mają dar jak Inzaghi czy van Nistelrooy, żeby zawsze znaleźć się w odpowiednim miejscu pod bramką i dostawić nogę, drudzy łapią alley-oopy na wysokości trzeciego piętra, a jeszcze inni potrafią się znaleźć w odpowiednim miejscu o odpowiedniej porze i w dodatku mieć aparat w pełnej gotowości do działania. Nie muszę dodawać, że następnego dnia,  zdjęcie które widzicie powyżej można było oglądać na pierwszych stronach prawie wszystkich gazet w Stanach Zjednoczonych, a Boston nie mógł już ukrywać swoich mrocznych sekretów przed resztą świata.

* * *

             Mężczyzna popatrzył z góry na swoich słuchaczy i powoli zbierał myśli. Minęły już dwa lata odkąd po raz pierwszy zaczął budować swój wizerunek w mieście. Kiedy po raz pierwszy się tu pojawił i usiadł przy mikrofonach, słyszał tylko pytania o to, czy jest zbawicielem. Problem w tym, że nigdy się za niego nie uważał. Był po prostu zwykłym, prostym człowiekiem z niezwykłym darem przemawiania zarówno do królów jak i do prostych ludzi. Ciężka praca doprowadziła go to tego kulminacyjnego momentu. Po części zadowolony ze swojej pozycji, a z drugiej strony dalej skromny, był gotowy przemówić do swojego ludu. Zgromadzeni dziennikarze zaczęli się wzajemnie uciszać. Kiedy Zbawiciel upewnił się, że cała uwaga jest skupiona wyłącznie na nim, oznajmił: „Patrzę na was i do głowy przychodzi mi tylko jedno zdanie na określenie naszego całego sezonu: Moses to dupek!” Po tych słowach Larry Bird na zawsze zdobył dozgonną sympatię bostończyków. Przemówił do ludzi ich codziennym, prostym językiem. Oczywiście, media krzywo patrzyły na takie wulgaryzmy na antenie, a edytorzy robili wszystko, żeby zmienić jego wypowiedź w gazetach, ale na szczęście nie byli oni w większości. Przez ostatnią dekadę kilka osób mówiło całemu społeczeństwu jak się zachowywać, gdzie chodzić i co mówić. Rany, które miały się leczyć, były systematycznie rozdrapywane. Przez stulecia, Boston był uważany za miasto tolerancji i wolności, ale z biegiem czasu wypadało z torów. Ludzie mieszkający poza granicami miasta oglądali wiadomości i z niedowierzaniem kręcili głowami nie mogąc uwierzyć, że miasto jest tak blisko katastrofy.

Na szczęście jednak Boston jest miastem, którego kręgosłup stanowią wolność i równość.

Boston zawsze był elastyczny.

Boston zawsze znalazł sposób, aby wznieść się na wyżyny.

Dziesiątki tysięcy kibiców zebrało się w jednym miejscu, żeby tego pięknego majowego popołudnia 1981 roku świętować z jedną drużyną – Boston Celtics. Zbieranina 12 mężczyzn uformowało bezbarwną jedność, która miała jeden cel. Sześciu białych i sześciu czarnych zawodników stanowiło zespół, którego zadaniem było chronić honoru parkietu w Boston Garden i który miał za zadanie przywrócenie dawno już wygasłej świetności miasta. Mistrzostwo NBA zdobyte w tym roku przez Celtów było czymś zdecydowanie większym, niż sportowym osiągnięciem czy możliwością do powieszenia kolejnej flagi pod sufitem. 14 tytuł mistrzowski Celtów służył też jako metafora wytrwałości dla wszystkich bostończyków. Przywrócił mieszkańcom poczucie dumy z tego kim są, gdzie pracują i mieszkają oraz z tego, gdzie wychowują swoje dzieci.

                Blisko półtora miliona ludzi zebrało się na placu City Hall Plaza żeby celebrować zwycięstwo Celtów. Wszędzie widać było uniesione palce w geście zwycięstwa i słuchać było gromkie „Larry! Larry! Larry!” Z dalekiej odległości, dochodziły stłumione dźwięki dzwonów kościoła Arlington Street Church, bijącego na cześć zwycięzców.

                Historia, od której zaczyna się ten tekst jest na dobrą sprawę tylko wierzchołkiem wielkiej, rasistowskiej góry lodowej, która przez długi i ciemny okres zatapiała każdy czarny statek, który odważył się wpłynąć  na jej terytorium. O tym, jak źle traktowano murzynów opowiada też obszernie Bill Russell i którego historię chciałbym bliżej przedstawić przy następnej okazji. Przyznam się, że nie zdawałem sobie sprawy z tego, jak inaczej patrzy się na rywalizację w NBA, kiedy zagłębi się nieco w historię nie tylko drużyn, ale i miast, w których grają. Jak bardzo przynależność terytorialna ma wpływ na kształtowanie się całego społeczeństwa i jak cholernie istotne jest, aby zawodnicy byli emocjonalnie związani z miastem. O rasizmie można pisać sporo, bo jest to wciąż temat jak najbardziej aktualny, mimo, że w zdecydowanie mniejszym stopniu. Zależy mi jednak na tym, aby ci, którzy nie mieli okazji nigdy spotkać się z realiami panującymi w koszykarskim środowisku 30-50 lat temu, mogli  nieco bliżej zapoznać się z warunkami, w jakich przyszło się rodzić i dojrzewać naszej ukochanej dyscyplinie sportu.

Dodaj komentarz

Ta witryna wykorzystuje usługę Akismet aby zredukować ilość spamu. Dowiedz się w jaki sposób dane w twoich komentarzach są przetwarzane.