Spięcie w programie Tomasza Lisa. „To powinno skończyć się w sądzie”
31.03.2014
– Zaczynają się już wzajemne oskarżenia, gdzieś niknie pewien główny problem. To dla mnie dowód, że ten protest się wypala – tak o proteście rodziców niepełnosprawnych dzieci mówił w programie „Tomasz Lis na żywo” senator PO Jan Filip Libicki. Doszło także do spięcia między posłanką Solidarnej Polski Beatą Kempą a kobietą, która brała udział w proteście.
Kempa podkreślała, że „zanim doszło do ostrej fazy protestu, czyli pozostania w Sejmie, proszono pana premiera kilkukrotnie o informacje, co w tej sprawie można zrobić”. – Sprawa jest jasna: los tych ludzi leży w rękach wrażliwych polityków. Możemy się zżymać, ale będzie zależał od tego, czy znajdzie się 232 polityków, którzy nacisną zielony guzik i poprawią los tych osób – powiedziała.
Senator Libicki twierdził natomiast, że „na obecnym etapie powinna się zebrać sejmowa komisja, ale pod jednym warunkiem – żeby ten protest nie trwał w Sejmie, ale w jakimś innym miejscu, np. w ministerstwie pracy”. – Zaczynają się już wzajemne oskarżenia, gdzieś niknie pewien główny problem. To dla mnie dowód, że ten protest się wypala – powiedział.
Podczas programu doszło także do spięcia między Kempą a Anną Kalbarczyk, która uczestniczyła w proteście rodziców niepełnosprawnych dzieci. – Pierwsze dwa dni w protestu w Sejmie były fajne, ale później został on bardzo upolityczniony. Nie żeruje się na życiu i zdrowiu dzieci. Nie podobała mi się sytuacja pani Beaty Kempy, która 20 marca przyszła do nas i strzeliła sobie „fotę”. Natomiast pan Jan Hartman był u nas 22 marca przed spotkanie z premierem i został pogoniony – powiedziała kobieta.
Oburzona Kempa odpowiedziała, że fotografia, o której mówi protestująca, nigdy nie istniała i podobne insynuacje powinny mieć finał w sądzie.
Kalbarczyk oświadczyła też, że wielu rodziców, którzy nie chcieli upartyjniać protestu, zostało z Sejmu wyrzuconych przez innych uczestników.
Gośćmi programu byli także prof. Jan Hartman z Twojego Ruchu i Katarzyna Piekarska z SLD.
Protest rodziców
We wtorek na posiedzeniu sejmowej komisji polityki społecznej i rodziny obędzie się pierwsze czytanie projektu ustawy podwyższającej świadczenia pielęgnacyjne. Projekt jest odpowiedzią na protest rodziców niepełnosprawnych dzieci trwający w Sejmie już drugi tydzień.
Rodzice, którzy protestują okupując Sejm od 19 marca, domagają się podwyższenia świadczenia pielęgnacyjnego do poziomu płacy minimalnej (w 2014 r. wynosi ona 1680 zł brutto, czyli 1237 zł netto).
Rząd zgodził się na podwyższenie kwoty świadczenia do poziomu płacy minimalnej, ale dopiero od 2016 r. Protestujący chcą podwyżek już teraz.
Obecnie rodzice, którzy rezygnują z pracy, by opiekować się niepełnosprawnymi dziećmi, otrzymują 820 zł – 620 zł świadczenia pielęgnacyjnego i 200 zł z rządowego programu (od tej kwoty nie są odprowadzane składki).
Protest okupacyjny rodziców niepełnosprawnych dzieci trwa w Sejmie trzynasty dzień. W budynku na stałe przebywa ośmioro dorosłych opiekunów oraz dwoje niepełnosprawnych dzieci. Rodzice, nie wykluczają, że do protestu przyłączą się kolejne osoby. – Dzieciaki czują się dobrze, nie narzekają – powiedział jeden z protestujących Wojciech Kalinowski.
W poniedziałek opiekunowie niepełnosprawnych dzieci wystosowali list do papieża Franciszka, w którym proszą o pomoc i wsparcie dla sprawy, o którą walczą. Rodzice opisali swoją sytuację; podkreślili, że okupacja parlamentu jest wyrazem bezsilności i desperacji, oraz że w staraniach o poprawę swojej sytuacji życiowej są „u kresu sił”. „Prosimy o błogosławieństwo, wsparcie naszego protestu i pomoc w rozwiązaniu patowej sytuacji” – napisali.
– Warto poprosić o pomoc duchową, bo większość z nas to praktykujący katolicy. Liczymy przede wszystkim na modlitwę, ale gdybyśmy dostali odpowiedź, to byłoby dla nas duże wsparcie moralne – wyjaśnił Kalinowski.
Apel o „niezwłoczne rozwiązanie” problemu związanego z protestem okupacyjnym rodziców dzieci niepełnosprawnych w Sejmie skierował do premiera Donalda Tuska Sejmik Województwa Lubelskiego. Radni w przyjętym w poniedziałek stanowisku podkreślili, że z niepokojem obserwują trwający od kilkunastu dni protest. „Zaistniała sytuacja jest rezultatem zaniedbań w zakresie systemowych uregulowań związanych z egzystencją osób niepełnosprawnych w naszym kraju” – napisali radni.
(JM)
„Tomasz Lis na żywo”: „Dzisiaj bieda w Polsce ma twarz dziecka”
Na początku programu o trudnej sytuacji matek wychowujących niepełnosprawne dzieci opowiedziała jedna z nich, Anna Kalbarczyk, niedawno protestująca w Sejmie. Nie tylko opisała trudy, z jakimi muszą mierzyć się rodzice takich dzieci, ale też zarzuciła politykom, że nie zajmują się tą sprawą, jak należy, a niektórzy wręcz wykorzystują ją do własnych celów. Posłankę Kempę z Solidarnej Polski oskarżyła m.in. o zrobienie sobie zdjęcia z protestującymi i opuszczenia budynku Sejmu.
– Powinniśmy się znaleźć w sądzie, bo nie przypominam sobie, żebym robiła sobie jakiekolwiek zdjęcia. Zresztą w ogóle nie zamierzam się z takich rzeczy tłumaczyć – odparowała posłanka.
Posłanka Beata Kempa stwierdziła, że pieniądze przekazywane na finansowanie partii politycznych powinny trafiać do rodziców niepełnosprawnych dzieci.
Później próbowała zdyskredytować panią Kalbarczyk oskarżając ją o próbę rozbicia całego protestu przez przyjęcie warunków premiera Donalda Tuska. – Szkoda, że nie zaprosił Pan innych kobiet, innych mam. Ta Pani próbowała ten protest rozbić, bo jako jedyna zgodziła się na warunki premiera. (…) Ta pani przyszła tu tylko po to, żeby uderzyć we mnie, tak samo, jak robiła to podczas spotkań z premierem – kontynuowała Kempa.
Reprezentujący środowisko rządowe i Platformy Obywatelskiej senator PO Jan Filip Libicki stwierdził, że dyskurs dotyczący dzieci niepełnosprawnych odbiega od swojego sedna. – To dla mnie dowód, że ten protest się wypala. Ten protest powinien przenieść się do Ministerstwa Pracy i odbywać się bez uczestnictwa polityków. Każdy, nawet najbardziej chwalebny i słuszny postulat, nie powinien być realizowany w taki sposób, że blokowane są budynki. Rozumiem tę dramatyczną sytuację, ale z całym szacunkiem: nie uprawnia ona do takich zachowań – ocenił polityk.
W polemikę weszła z nim Katarzyna Piekarska z SLD, która stanęła po stronie rodziców i ich dzieci. – Fakty są takie, że grupa rodziców, którzy mają niepełnosprawne dzieci została doprowadzona do ściany, bo przez lata ich głos nie był słyszany. To nie jest tylko kwestia pieniędzy. Dobrze, że ten proces się rozpoczął, bo być może wreszcie rozpocznie się fachowa debata o sytuacji osób niepełnosprawnych. (…) Osoba niepełnosprawna nie musi być skazana na własne cztery ściany – stwierdziła Piekarska. Po czym odniosła się jeszcze do funkcji Pełnomocnika Rządu ds. Osób Niepełnosprawnych, pana Jarosław Dudy: – Gdzie on był w tej sytuacji? W ogóle nigdzie go nie widziałam, powinien zostać odwołany.
Działań rządu wobec osób niepełnosprawnych bronił senator Libicki. – Na pomoc dla osób niepełnosprawnych, jeśli podliczyć wszystkie kwoty wydawane co roku, przeznaczane jest 11 mld złotych – stwierdził. Ponieważ sam jest osobą niepełnosprawną, przytoczył też historię z własnego życia: – Kiedy ja szedłem do szkoły, nikt nie słyszał o szkołach integracyjnych, dzisiaj takich placówek jest wiele.
Wściekli rodzice do premiera: Jest pan kłamcą!
To nie przekonało jednak posłanki Kempy, która dalej punktowała niedociągnięcia rządzących w tej materii. – Zabrano zasiłki ponad 140 tys. osób i przez to tysiące ludzi są w dramatycznej sytuacji. Stąd ten protest, który przez niektóre osoby jest rozbijany. Los niepełnosprawnych i innych grup w Polsce nie zależy od krasnoludków, tylko od polityków. Dzisiaj bieda w Polsce ma twarz dziecka. (…) Brak jest systemu, a było wiele lat, żeby ten system stworzyć – przyznała.
Piekarska zapewniała, że najważniejszym jest, aby umożliwić osobom niepełnosprawnym pełny udział w systemie edukacji. Zaznaczyła, że jest to rola państwa. Przypomniała przy tym sytuację, która spotkała ją przed laty, kiedy sama przez długi czas poruszała się na wózku inwalidzkim, a potem o kulach i przechodziła długotrwałą rehabilitację. – Moja mama musiała zrezygnować z pracy, swoich pasji, kontaktów ze znajomymi. Gdyby nie moja mama, nie skończyłabym wyższych studiów i pewnie, jako osoba niepełnosprawna, musiałabym się nauczyć wyplatania koszyków, bo nic innego by mi nie zostało – wspominała.
Do krytyki poczynań rządu przyłączył się również prof. Jan Hartman z Twojego Ruchu. – Tego protestu w ogóle by nie było, gdyby rząd był bardziej elegancki i rozmawiał, a nie udawał, że rozmawia – zapewnił. I dodał: – Rząd niepotrzebnie skąpi pieniędzy na te świadczenia (dla rodziców dzieci niepełnosprawnych – przyp. red.), bo te pieniądze się zwrócą. Bo jeśli rodzice osób niepełnosprawnych otrzymują wyższe świadczenia, to lepiej się nimi zajmują, a co za tym idzie ich stan zdrowia się poprawia i rzadziej przebywają w placówkach państwowych, które to pobyty są dla państwa największym kosztem.
– Kilkanaście inicjatyw przez ostatnie siedem lat (…) doszło do skutku dzięki działaniom rządu, więc mówienie, że nic się nie dzieje, a rząd nic nie robi jest nieuczciwe – bronił rządzących Libicki.
Posłanka Kempa poszła nawet dalej, uznając, że pieniądze przeznaczane na finansowanie partii politycznych powinny trafiać do rodzin osób niepełnosprawnych, zwłaszcza zaś na opiekę nad niepełnosprawnymi dziećmi. – Gdyby była mądra polityka, dzisiaj bylibyśmy na zupełnie innym poziomie – uznała.
W Polsce dzieci chore na neuroblastomę IV stopnia nie mogą być leczone eksperymentalnymi metodami, podczas gdy za granicą takie metody są na porządku dziennym.
– W 100 proc. zgadzam się z premierem w sprawach budżetowych, że nie można kierować się sercem. Trzeba się kierować rozwagą – odpierał zarzuty Libicki.
W drugiej części programu polityków już nie było, gośćmi byli natomiast rodzice ciężko chorych (na neuroblastomę IV stopnia) dzieci – pani Małgorzata Młynkowiak (mama małego Dominika) oraz państwo Urban (rodzice małej Karolinki).
Pani Małgorzata opowiedziała o ciężkiej sytuacji, w jakiej stawia ją i męża choroba jej syna oraz o tym, jak kosztowne jest jego leczenie (ponad 140 tys. euro). Co ważne, leczenie, którego nie można przeprowadzić w Polsce, a jest dostępne np. w Niemczech.
– To leczenie jest przeprowadzane w ramach leczenia klinicznego. Jest eksperymentalne. Nie jest traktowane jako leczenie standardowe w przypadku tego rodzaju nowotworu – wyjaśniła prof. Danuta Perek, Kierownik Kliniki Onkologii Dzieci i Młodzieży z Instytutu Pomnik Centrum Zdrowia Dziecka w Warszawie.
Prof. Perek opowiedziała, jak sytuacja wygląda w Niemczech, gdzie przeciwciało zwalczające nowotwór przekazywane konkretnej klinice, która przeprowadza badania kliniczne z udziałem konkretnego przeciwciała i pacjenta, który takiego leczenia potrzebuje.
Tak harują matki chorych dzieci
Anna Urban, mama małej Karolinki, porównała, jakie szanse dawano jej córce w Polsce, a jakie po eksperymentalnym leczeniu w Genui. W pierwszym przypadku było to jedynie 20 proc., natomiast w drugim 60 procent. Mama małego Dominika dodała, że jej syn w chwili zdiagnozowania miał jeszcze mniejsze szanse, bo jedynie 5 procent. – W Unii Europejskiej leczenie przeciwciałem antyGT2 jest normalnym etapem leczenia neuroblastomy – dodała pani Młynkowiak, która zaznaczyła, że wraz z mężem wciąż boją się nawrotu choroby i tego, co wtedy stanie się z ich dzieckiem.
Po zastosowaniu eksperymentalnej terapii dużo lepiej czuje się za to córka państwa Urban. – Czuje się bardzo dobrze, jest radosnym, szczęśliwym dzieckiem. Rozwija się prawidłowo. Myślę, że każdy rodzic na naszym miejscu zrobiłby to samo, żeby uratować swoje dziecko – przyznała Anna Urban.
Kibol bezkarny jest
Czy to powrót kibola? Czy kibol znów rządzi trybunami, a poza nimi straszy zwykłych obywateli? Nie, w ostatni weekend nie wydarzyło się nic szczególnego, nic, z czym nie mielibyśmy do czynienia stale. A zapowiedzi rozprawy z kibolstwem słyszeliśmy już nieraz.
Adam Rapacki, były wiceszef MSW, cztery lata temu obiecywał, że „wprowadzi na trybuny rodziny i wyrzuci z nich bandytów”. Straszył premier Donald Tusk: – Polskie stadiony nie mogą być miejscem wyżywania się chuliganów. Nie ustąpimy ani o krok. Ta wojna jest do wygrania.
Na razie do wygranej z kibolstwem jest równie daleko – a nawet dalej – jak do awansu polskich piłkarzy na mundial.
Dlaczego udało się Anglikom i Niemcom? Ci pierwsi drastycznie podwyższyli ceny biletów, ale już u tych drugich wejściówki należą do najtańszych w Unii, a szalikowcy mają nawet swoje ulubione trybuny z miejscami stojącymi. Kluczem w obu krajach jest konsekwencja w przestrzeganiu prawa oraz nieuchronność kary i społeczne potępienie kibolstwa. Łamania zasad nie tolerują kluby, organy ścigania, politycy, media.
W Polsce zawsze tego brakowało. W stadionowym transparencie „Śmierć garbatym nosom” prokurator nie widzi świadomego antysemityzmu i umarza sprawę. Herszta kiboli sąd karze zakazem stadionowym, ale tylko na mecze wyjazdowe w lidze. W Pucharze Polski wciąż jest głównym zapiewajłą. Prezydent półmilionowego Poznania od lat podlizuje się kibolom Lecha, a ci od lat kompromitują jego miasto. Poznański poseł PO Waldy Dzikowski bagatelizuje ordynarny antylitewski transparent („Litewski chamie, klęknij przed polskim panem”) i twierdzi, że „historia Polski i Litwy zależy od Litwy i Polski, nie od piłki”. Wojewoda raz na jakiś czas zamyka najgłośniejszą trybunę Lecha, ale lubi bywać na trybunie VIP, gdzie catering zapewnia partnerka szefa kibolskiego stowarzyszenia, pseudonim „Litar”. On sam ma zakaz stadionowy za oplucie rodziny na meczu, ale jest wiarygodnym partnerem władz Lecha.
Szefowie Wisły nie reagowali, gdy cały sektor chełpił się zamordowaniem związanego z Cracovią Tomasza C. ps. „Człowiek”: „Tak się bawią ludzie, kiedy Wisła gra, człowiek się nie bawi, leży w grobie sam”.
Po zadymie przed meczem z Rosją podczas Euro radny PiS Maciej Maciejowski doceniał, że honoru Polski bronili kibole: „Brawo dla nich! Nie dajmy sobie pluć w twarz”.
Prezes PZPN Zbigniew Boniek był zachwycony po finale Pucharu Polski, na którym kibole rzucali petardy hukowe na boisko: „Mecz dobry, kibice wspaniali, wygrała piłka”.
Długo wydawało się, że jedynym klubem, który nie toleruje łamania prawa na trybunach, jest Legia Warszawa. Ale jej nowy szef Bogusław Leśnodorski ogłosił, że na „żylecie” [kibolskiej trybunie] bywał i że jest z niej dumny. Niedawno zachwycał się, że szef „żylety” „Staruch” „prowadzi najlepszy doping w Polsce, a może i w Europie”. Tak, to ten sam „Staruch”, który uderzył w twarz piłkarza swojego klubu, a po śmierci Jana Wejcherta ryczał na trybunach: „Jeszcze jeden!”, życząc śmierci drugiemu właścicielowi Legii Mariuszowi Walterowi. Władze stołecznego klubu zapewniały wtedy, że „Staruch” więcej na stadion nie wejdzie.
Ze „Staruchem” czy bez, kibole Legii notorycznie łamią przepisy w europejskich pucharach. Gdy w zeszłym tygodniu UEFA zamknęła trybunę za propagowanie na niej rasizmu, Leśnodorski (prawnik) nie potępił kiboli, tylko oburzył się na UEFA i zapowiedział odwołanie.
Minister Sienkiewicz mówił wczoraj, że problem kibolstwa to „pewien rodzaj zdziczenia obywateli”. – Musimy ich socjalizować, a jeżeli się nie da, to socjalizować siłą – zapowiedział.
Nie jest pierwszy, któremu zapału nie brakuje. Musi pamiętać, że meczu z futbolowymi bandytami samotnie nie wygra nawet najlepszy szeryf.
Za: Wyborcza.pl
Macierewicz bezkarnie zlikwidował WSI, a państwo wciąż płaci za jego raport
W raporcie z likwidacji Wojskowych Służb Informacyjnych (2006 r.) zamieszczono szereg nazwisk osób, które według komisji likwidacyjnej i jej szefa Antoniego Macierewicza działały nielegalnie, czy to pracując w WSI, czy współpracując z tą służbą.
Prokuratura stwierdziła, że są to w wielu przypadkach oskarżenia gołosłowne, że komisja nie zebrała dowodów, a sprawy w raporcie przedstawiono tendencyjnie (np. że ktoś był o coś oskarżony, ale już nie wspomniano, że sąd go uniewinnił).
Według prokuratury członkowie komisji nie byli funkcjonariuszami publicznymi w rozumieniu prawa – więc odpowiadać nie mogą. Prokuratura prowadzi natomiast postępowanie w sprawie przekroczenia uprawnień przez Macierewicza jako przewodniczącego komisji, m.in. o ujawnienie tajnych informacji (np. o współpracownikach wywiadu w Afganistanie) i poświadczenia nieprawdy. Jednak zarzutu postawić nie może, bo chroni go immunitet poselski. A prokurator generalny już dwukrotnie odesłał prokuraturze wniosek o jego uchylenie, uznając, że brak jest wystarczających podstaw prawnych do oskarżenia.
Niektóre osoby i instytucje wymienione w raporcie pozywały Macierewicza o naruszenie dóbr osobistych. Bezskutecznie. Sądy stwierdziły, że skoro Macierewicz sporządził raport jako funkcjonariusz publiczny, to nie może odpowiadać jako osoba fizyczna. Może odpowiadać urząd, w imieniu którego działał.
No to odpowiada MON, który komisję powołał. 26 osób wymienionych w raporcie pozwało MON i 23 z nich wygrały. Do połowy maja MON, czyli skarb państwa, czyli podatnicy, zapłacił 807 tys. zł za przeprosiny w mediach i 191 tys. zł odszkodowań. Razem blisko milion złotych.
Czy można dochodzić zwrotu przynajmniej części tych pieniędzy od Antoniego Macierewicza? W 2011 r. uchwalono ustawę o odpowiedzialności majątkowej funkcjonariuszy publicznych za rażące naruszenie prawa. Ale nie dotyczy ona czynów popełnionych przed jej wejściem w życie.
Jest ustawa o odpowiedzialności majątkowej funkcjonariuszy Policji i innych służb typu policyjnego, ale Macierewicz nie był członkiem wywiadu ani kontrwywiadu wojskowego, więc też jej nie podlega.
– Funkcjonariusz publiczny, który nie mieści w żadnej z tych struktur, podlega normalnym zasadom odpowiedzialności z kodeksu cywilnego – mówi dr Zbigniew Banaszczyk, wykładowca prawa cywilnego na UW i autor opracowania o odpowiedzialności funkcjonariuszy publicznych.
Np. art. 415 kc mówi, że kto wyrządził szkodę z własnej winy, jest obowiązany ją naprawić. Art. 441 zaś: „Kto naprawił szkodę, za którą jest odpowiedzialny mimo braku winy, ma zwrotne roszczenie do sprawcy, jeżeli szkoda powstała z winy sprawcy”. W tym wypadku MON zapłacił, choć nie zawinił, a „sprawcą” jest Macierewicz.
– Sądy stwierdziły już w szeregu wyroków, że jego działania były bezprawne. Trzeba jeszcze udowodnić zawinienie. Pan Macierewicz może się tłumaczyć, że dokonywał swobodnej oceny dowodów na podstawie wiedzy, którą posiadał – mówi dr Banaszczyk.
Jednak w ustawie, która była podstawą do przeprowadzenia weryfikacji WSI i napisania raportu, wyraźnie wskazano, że można podać tylko nazwiska osób, które złamały prawo. Tymczasem są tam nazwiska osób postronnych i osób, które prawa nie złamały (sam fakt współpracy z instytucją państwa, jaką były WSI, nie jest przestępstwem).
– Jako szef komisji pan Macierewicz miał obowiązek zapoznać się z podstawą prawną swojego działania i ją należycie zrozumieć. Sądy stwierdziły, że to nie była kwestia swobody oceny dowodów, tylko nadużycie przepisów. Jeśli nie zachował należytej staranności, to jego działanie można uznać za zawinione – ocenia dr Banaszczyk. Jednak art. 441 daje podstawę do domagania się od Antoniego Macierewicza jedynie zwrotu odszkodowań. A co z kosztami przeprosin w mediach (ponad 800 tys. zł.)?
Kodeks pracy (art. 114) mówi, że „pracownik, który wskutek niewykonania lub nienależytego wykonania obowiązków pracowniczych ze swej winy wyrządził pracodawcy szkodę, ponosi odpowiedzialność materialną”. Więc MON, który zapłacił za ogłoszenia z przeprosinami, mógłby dochodzić zwrotu od Macierewicza – do wysokości trzech jego pensji jako szefa komisji weryfikacyjnej WSI. MON na moje pytanie odpowiedział, że to możliwość „dość wątpliwa”, bo Macierewicz „był członkiem niezależnego od Ministra ON kolegialnego organu”, a w jego relacji z ministrem obrony narodowej „brak jest elementów charakterystycznych dla stosunków łączących pracownika z pracodawcą, takich jak choćby podporządkowanie, bezpośrednia podległość i związanie treścią poleceń wydawanych przez pracodawcę”. Być może zresztą to roszczenie się przedawniło, bo kodeks pracy liczy przedawnienie od dnia czynu, którym pracownik wyrządził stratę pracodawcy. Jeśli uznać, że ten czyn to przekazanie prezydentowi Lechowi Kaczyńskiemu raportu (luty 2007r.) – przedawnienie nastąpiło w 2010 r. Czy MON w ogóle zamierza podjąć próbę dochodzenia zwrotu jakichkolwiek pieniędzy od Antoniego Macierewicza? Rzecznik prasowy MON ppłk Jacek Sońta odpisał, że odpowiedź na to pytanie jest „przedwczesna”, a ujawnianie zamiarów MON „nie stanowiłoby należytego zabezpieczenia interesów skarbu państwa”. Ale zastrzegł, że „MON nie zakwestionował istnienia legitymacji do wystąpienia z takim żądaniem”.
Za: Wyborcza.pl