Żółć Beaty Szydło
Na zdjęciach grupowych z początku szczytu UE w Rzymie Beaty Szydło nie było widać, przesunięto ją do tyłu, w odpowiednik miejsca dla outsiderów, oślej ławki. Media nad jej postacią się „znęcały” pytaniem: znajdź premier Szydło na powyższym zdjęciu. Faktycznie – bez okularów nie można było jej wypatrzeć. Zagadkę rozwiązywano na następnym zdjęciu – czerwoną strzałką wskazywano ledwie widoczne pół twarzy pani premier.
Więc następnego dnia Szydło ubrała się, jak służby drogowe, na cytrynowo, który to kolor odblaskowy sygnalizuje: uwaga! zachowaj bezpieczeństwo. Niektórzy nawet kombinowali, że kolor żółty jest przynależny najstarszemu zawodowi świata.
Ten najstarszy zawód to jednak – kler, a watykańskie barwy wszak są żółte. Mniejsza o symbolikę kolorów, bo przecież można wyciągnąć wniosek, że żółte papiery wystawione były niegdyś takim ludziom, którzy za siebie nie odpowiadali. Premier Szydło nie odpowiada za polską politykę, odpowiada tylko przed Jarosławem Kaczyńskim, który jej zleca wykonanie zadania. Po powrocie z Rzymu więc zamelduje: „Panie prezesie, melduję wykonanie zadania!”
Z tymi żółtymi barwami to także nie koniec, bo oto na zakończenie unijnego szczytu premier Szydło powiedziała, jako outsider z oślej ławki: „Polska będzie pokazywać kierunki, w których powinna pójść Unia Europejska”. Na retorykę Szydło przywódcy unijni mogą litościwie spuścić zasłonę milczenia, ale niestety – nie my.
Do pozycji w oślej ławce zastosowali się pozostali politycy PiS w Polsce. Polacy manifestowali poparcie dla Unii dla podpisanej Deklaracji Rzymskiej, wyrażaliśmy się idąc w marszu „Kocham cię, Europo!”, bądź śpiewając „Odę do radości”.
Czy widziano wśród uczestników marszu poparcia dla Unii Europejskiej prezydenta Andrzeja Dudę, albo innego pisowskiego polityka? Nie! Uciekli do Piotrkowa Trybunalskiego, aby obchodzić Dni Przyjaźni Polsko-Węgierskiej. Szydło w Rzymie używała żółtej retoryki, iż PiS pokaże kierunki UE, a Duda klęczał w kościele oo. Jezuitów w Piotrkowie Trybunalskim. Na zdjęciach widziałem obok Dudy Antoniego Macierewicza. Czy prezydent pogadał sobie z nim na temat liścików, które słał do ministra w sprawach wojskowych?
Europa dwóch prędkości staje się faktem, PiS wyznacza nam kierunek „oślej ławki”, ale Polacy mają zupełnie inne zdanie. Zdarzenia jak na poprzednim szczycie w Brukseli, gdy odniesiono słynny „sukces” 1:27 stymulują postawy Polaków, którzy jeszcze bardziej chcą się integrować w ramach UE. Pod rządami PiS zaszło coś odwrotnie oczekiwanego przez obecną władzę.
W sondażu dla OKO.press „Za jaką Europą Polska powinna się odpowiedzieć” tylko w przeciągu pół roku (od września 2016 roku do dzisiaj) poparcie dla integracji wzrosło z 43 proc. do 59 proc., za niezależnością państw było pół roku temu 41 proc., a dzisiaj jest tylko 28 proc. Za wyjściem Polski z UE też mniej opowiada się Polaków – było 8 proc. jest 6 proc.
Im PiS bardziej obrzydza Unię Europejską, tym więcej Polaków chce jej powiedzieć: „Kocham cię, Europo!” Miłość nie wybiera, pada na głowę, Polakom padła na głowę Unia Europejska, a chcą się rozwieść z PiS, oby do tego ostatnie – rozwodu – doszło jak najszybciej. Wszak nie podzielamy miejsca w oślej ławce, ani żółych papierów, ostrzeżeniem jest polityk w żółtej garsonce: uwaga, niebezpieczeństwo! Taką mamy żółć na PiS!
PIOTR PACEWICZ, 25 MARCA 2017
Polacy zapragnęli innej Europy niż Kaczyński. Nawet wyborcy PiS chcą większej integracji. Brukselska nauczka?
Aż 59 proc. Polaków jest za zwiększeniem europejskiej integracji i wzmocnieniem Komisji Europejskiej, a tylko 22 proc. za bliskim PiS hasłem niezależności suwerennych państw. Nawet w elektoracie PiS „integracja” przeważa nad „niezależnością”. Ta nowa wersja polskiego euroentuzjazmu jest pewnie wynikiem klęski „polityki suwerenności” na szczycie UE 9 marca
W marcowym sondażu IPSOS dla OKO.press powtórzyliśmy pytanie zadane już we wrześniu, które ma badać stosunek badanych do sporu o przyszłość UE, w tym zwłaszcza ich podatność na narrację PiS o zachowaniu „narodowej suwerenności” zagrożonej przez nadmierną integrację, która partii Kaczyńskiego myli się z ingerencją.
Stwierdzaliśmy, że „według powszechnej opinii Europa przeżywa kryzys” i pytaliśmy „za czym powinna opowiedzieć się Polska”. Do wyboru były trzy odpowiedzi:
- za ściślejszą współpracą państw i zwiększeniem roli Komisji Europejskiej,
- za ograniczeniem współpracy do spraw gospodarczych i większą niezależnością państw,
- za wyjściem Polski z UE.
Porównanie wyników sondażu sprzed pół roku z obecnym jest szokujące:
ZA JAKĄ EUROPĄ POWINNA OPOWIEDZIEĆ SIĘ POLSKA: WIĘCEJ INTEGRACJI (KOLOR GRANATOWY)? NIEZALEŻNOŚCI PAŃSTW (CZERWONY)? WYJŚCIEM POLSKI Z UE (ŻÓŁTY)
Wyniki w proc. dwóch sondaży IPSOS dla OKO.press we wrześniu 2016 i marcu 2017
We wrześniu dwie przeciwstawne opcje były w równowadze, w marcu „więcej integracji” miało dwukrotnie silniejsze poparcie niż „niezależność państw”. Nawet elektorat PiS (czyli 32 proc. badanych, którzy deklarują chęć głosowania na partię Kaczyńskiego), nieco częściej wybierał „więcej integracji” (44 proc.) niż „niezależność państw” (42 proc.). We wrześniu za „integracją” było tylko 22 proc. „pisowców”, a za „niezależnością” 60 proc.
Przegrana bitwa PiS
To spektakularna porażka polityków PiS, którzy próbują przekonać do swojej koncepcji Unii Europejskiej. Mialaby ona być – jak głosi już program PIS – „narzędziem realizacji polskich interesów narodowych i stworzenia sprzyjającego nam środowiska międzynarodowego we współpracy z innymi państwami, a nie celem samym w sobie czy kresem polskiej polskiej podmiotowości”. Polska ma prowadzić „własną, dwustronną i wielostronną politykę zagraniczną i bezpieczeństwa”. Wedlug programu PiS
„odpowiedzią na problemy integracji europejskiej nie jest więcej integracji, czyli więcej centralizacji, ale więcej wolności i solidarności w Europie”.
PiS snuło wizje „Europy wielu centrów” i zmniejszenia roli „centralnej biurokracji unijnej”.
Brukselska nauczka
Takie nastawienie PiS wobec wspólnoty europejskiej znalazło karykaturalny wręcz wyraz na szczycie 9 marca w Brukseli, gdzie „zagrywka Sariuszem-Wolskim” miała utrącić kandydaturę Donalda Tuska na drugą kadencję przewodniczącego Rady Europejskiej. Doszło jednak do kompromitującej samoizolacji rządu PiS.
W tym samym marcowym sondażu IPSOS dla OKO.press zapytaliśmy o ocenę działań rządu na brukselskim szczycie. Okazała się miażdżąca: 74 proc. badanych uznało, że rząd poniósł porażkę, w tym takiego zdania była aż połowa wyborców PiS na ogól łatwo przyjmujących PiS-owską propagandę sukcesu.
Przeczytaj też:
Klęska propagandy PiS. Sondaż OKO.press: Szczyt Unii 9 marca to klęska rządu, sukces Polski, triumf Tuska
Wydaje się prawdopodobne, że brukselskie fiasko rządu Beaty Szydło podważyło zaufanie części opinii publicznej do kompetencji europejskich PiS i sprawiło, że ludzie przestali wierzyć w skuteczność „politykę suwerenności”. Wręcz odwrotnie, w wersji PiS okazała się ona wręcz ryzykowna. I dlatego tak wiele osób postawiło w marcu na „większą integrację” jako lepszy wariant dla Polski.
Na podstawie wyników sondażu należałoby oczekiwać wysokiej frekwencji na dzisiejszej (25 marca 2017) demonstracji w Warszawie „Kochamy cię, Europo”.
Kto za integracją a kto za suwerennością
Z elektoratów partyjnych model „więcej niezależności” wybierali najczęściej zwolennicy:
- partii Wolność Korwin-Mikkego – 52 proc.,
- Kukiz 15 – 51 proc.,
- PiS – 42 proc. oraz
- PSL – 32 proc.
Odwrotnie, najwięcej zwolenników/czek pogłębiania integracji znalazło się w elektoratach
- PO (85 proc.),
- Nowoczesnej (81 proc.) i
- SLD (79 proc.).
Wystąpiła też wyraźna różnica genderowa:
kobiety częściej są za europejską integracją niż mężczyźni (63 proc. do 55 proc.), mężczyźni zaś częściej za suwerennością państw (33 do 23 proc.).
Lepiej wykształceni i mieszkańcy największych miast byli nieco częściej za „integracją”, ale różnice z gorzej wykształconymi nie były duże, a na wsi – gdzie poparcie dla PiS jest największe – za modelem większej integracji UE było aż 61 proc.
Kto za wyjściem?
Odsetek zwolenników i zwolenniczek wyjścia Polski z UE jest tradycyjnie niski – 8 proc. Nieco wyższy jest tylko wśród najmłodszych (18-24 lata oraz 25-29 lat) – po 11 proc. A także, zgodnie z programem partii Wolność, wśród wyborców partii Wolność Korwin-Mikkego – 34 proc. To i tak oznacza brak partyjnej dyscypliny.
Radosław Sikorski w rozmowie z „Newsweekiem” mówi o tym, jak to Polska wstępowała do Unii Europejskiej.
Radosław Sikorski: Jak Polska wślizgnęła się do Unii
25.03.2017
Najważniejszą zaletą Unii jest to, że stwarza dla Polski nowy kontekst geopolityczny. A w obszarze stosunków handlowych – gdzie, mówiąc słowami naszych nacjonalistów, „straciliśmy suwerenność”, realne interesy Polski są przez Unię chronione najskuteczniej.
Jakie były argumenty przeciwników przyjęcia Polski do Unii?
Radosław Sikorski: – Po pierwsze, na Zachodzie pokutują silne negatywne stereotypy wobec Europy Środkowej, które my teraz niestety odświeżamy. Po drugie, uważano, że przyjęcie biedniejszych krajów będzie oznaczało wieloletnie obciążenia dla jej dotychczasowych, znacznie bogatszych członków. I się nie pomylili. Ale to też stwarza zobowiązania wobec nas, że gdy my już się wzbogacimy i staniemy płatnikiem netto do budżetu UE, to pomożemy sfinansować tych, którzy są w Unii biedniejsi od nas albo będą jeszcze do Unii wstępować.
Na tym polega różnica pomiędzy Unią polityczną, czyli taką, w której planujemy wspólny los i wobec tego odsuwamy w przyszłość doraźną konsumpcję dla dobra projektu, a postrzeganiem Unii wyłącznie jako strefy wolnego handlu – przez eurosceptyków z zachodu Europy, ale także z Polski.
Demagogia
Jeśli przyjmiemy tę drugą koncepcję UE, wtedy zasadne staje się pytanie Nigela Farage’a, dlaczego brytyjski podatnik miałby finansować budowę warszawskiego metra. To jest demagogia, bo uczynienie z całej Europy obszaru politycznie stabilnego, rozwijającego się ekonomicznie i cywilizacyjnie, to realny zysk dla całej europejskiej gospodarki i dla obywateli każdego państwa, które w ten projekt zainwestowało. Ale jestem ciekaw, co będą mówić nasi nacjonaliści, gdy Polska – oby jak najszybciej – stanie się tak zamożna, aby być płatnikiem netto, i będzie potrzeba dołożenia cegiełki do metra w Kiszyniowie.
Jak zachodni liderzy spacyfikowali opór populistów przeciwko rozszerzaniu Unii na Wschód?
– Dokumenty takie jak traktat z Maastricht, traktat z Amsterdamu, regulacje dotyczące otwarcia dla nas zachodnich rynków pracy czy obsady stanowisk w instytucjach europejskich tworzyły de facto okresy przejściowe dla naszej pełnej obecności w Unii. My przez nie przeszliśmy bardzo sprawnie, to jednak oznaczało wchodzenie do Unii etapami, bo co prawda państwem członkowskim UE staliśmy się w 2004 roku, ale wejście do strefy Schengen to był dopiero rok 2007 rok, pełne otwarcie rynków pracy to bodajże rok 2014, a wejście do strefy euro, do czego traktat europejski nas obliguje, nadal nie nastąpiło.
Kiedy na Zachodzie zapadła decyzja, że Polskę będzie się przyjmować do Unii?
Przyjęcie nas do Unii wydawało się nieuniknionym ukoronowaniem zakończenia zimnej wojny i końca podziału Europy, ale naszym zamożniejszym kuzynom się nie spieszyło. A dla nas termin był kluczowy, bo wiedzieliśmy, że dobra koniunktura nie będzie wieczna.
Szczęśliwie dla nas była wówczas szlachetna rywalizacja pomiędzy NATO i Unią o to, do której z tych organizacji kraje naszego regionu wejdą wcześniej. Stany Zjednoczone odegrały kluczową rolę, przyspieszając – wbrew wątpliwościom niektórych państw europejskich – nasze przyjęcie do NATO. Ale drugim kluczowym momentem była deklaracja, którą złożyły Niemcy – że żadnego następnego rozszerzenia Unii nie będzie bez Polski. Mało kto pamięta z kolei, że Grecja groziła wetem, gdyby rozszerzenie miało nie objąć Cypru. Niektóre kraje naszego regionu liczyły też, że państwa Europy Zachodniej będą chciały najpierw przyjąć parę mniejszych krajów z Europy Środkowej „na próbę”. A pamiętajmy, że parę lat po naszym wejściu do UE zaczął się globalny kryzys finansowy, który mógł doprowadzić do zamknięcia Unii.
W momencie bezpośrednio poprzedzającym wejście Polski do Unii był pan w Waszyngtonie dyrektorem New Atlantic Initiative, ważnej instytucji pracującej na rzecz przyjęcia krajów naszego regionu do NATO. Stosunki Waszyngton – Bruksela były po interwencji w Iraku napięte.
Czy Amerykanie nie blokowali naszego wejścia do Unii? Nie bali się, że członkostwo w UE Polskę od nich politycznie oddali?
– Przeciwnie, nasze wejście do Unii Anglosasi postrzegali wówczas jako atut w procesie wzmocnienia atlantyckiej strony tożsamości UE. Mieli też nadzieję, że tak duże poszerzenie Unii doprowadzi do jej instytucjonalnego rozwodnienia. Wtedy w Waszyngtonie ekspertami od Europy byli Brytyjczycy i tak to Amerykanom tłumaczyli.
Czasami ta nadzieja, że Polska będzie koniem trojańskim w UE, przybierała groteskowe formy. Pamiętam, jak jeden z późniejszych ministrów brytyjskich, dziś czołowy zwolennik Brexitu, powiedział do mnie: „My liczymy na was, Polaków, że tak jak walczyliście z jarzmem sowieckim, tak wspólnie będziemy walczyć z jarzmem brukselskim”. Niestety, dzisiaj także w Polsce są politycy, którzy takie brednie powtarzają.
Eksperci od politycznego rozwodnienia Unii przez Polskę dostali mocny argument, kiedy w 2003 roku wzięliśmy udział w organizowanej przez Waszyngton interwencji w Iraku. Ryzykując spór z Berlinem i Paryżem.
– Wielka Brytania czy Hiszpania postąpiły tak samo, więc nie byliśmy osamotnieni. Natomiast faktycznie, w czasie konferencji w Monachium w 2003 r. byłem na sali obrad, kiedy minister spraw zagranicznych Niemiec Joschka Fischer rzucił w twarz ministrowi obrony USA Donaldowi Rumsfeldowi: „Panie ministrze, nie jestem przekonany…”. To odnosiło się do amerykańskich argumentów na rzecz interwencji w Iraku. Po raz pierwszy od II wojny światowej Niemcy powiedziały tak ostro „nie” Stanom Zjednoczonym.
Polacy ryzykowali bardziej niż Hiszpania czy Wielka Brytania, bo dopiero w 2004 roku mieliśmy stać się członkiem UE.
– Co szczególnie w Niemczech rządzonych wówczas przez socjaldemokratycznego kanclerza Schroedera zostało odebrane jako nielojalność, tym bardziej że premier Leszek Miller, który wcześniej Schroedera do rozszerzenia gorąco przekonywał, nie ostrzegł kanclerza Niemiec, że podejmuje tak jednoznaczną decyzję w sprawie Iraku. Polska zagrała va banque, uważając, że członkostwo w Unii jest już przyklepane, a sojusz z USA trzeba pielęgnować.
Czy Miller miał rację?
– Kierunek na Unię był wówczas przez wszystkie ważne siły polityczne postrzegany jako polska racja stanu. Na przykład starania Aleksandra Kwaśniewskiego na rzecz naszego wejścia do NATO stały się dla wielu Polaków argumentem, że można już na niego zagłosować ponad historycznymi podziałami. Także determinacja Leszka Millera na rzecz integracji była autentyczna. Właściwie przeholował tylko w sprawie udostępnienia Amerykanom Kiejkut po interwencji w Iraku, nawet bez oficjalnej umowy pomiędzy agencjami wywiadowczymi. Branie od CIA milionów dolarów w kartonach gotówki było zachowaniem wasalnym. Dzisiaj ofiarom musieliśmy wypłacić odszkodowania, choć na niewinnych też nie trafiło.
Niemcy wspierały naszą integrację, a kto był w Europie przeciw?
– Większość przywódców zachodniego świata rozumiała, że przyjęcie Europy Środkowej do instytucji Zachodu jest raczej nieuniknione. Natomiast w wielu krajach były wewnętrzne siły polityczne opowiadające się przeciwko rozszerzeniu. To była właściwie pierwsza zapowiedź tej populistycznej fali, którą widzimy dziś.
Jakie nadzieje wiązaliście wtedy z wejściem do Unii? Co zostało zrealizowane, a co okazało się złudzeniem?
– Poza oczywistymi korzyściami gospodarczymi pierwszą i najważniejszą zaletą Unii jest to, że stwarza dla Polski nowy kontekst geopolityczny. Nie jesteśmy już buforem pomiędzy Niemcami i Rosją. Przestajemy być ziemią niczyją, miejscem przemarszu obcych armii, ofiarą podziału wpływów. Jako państwo członkowskie UE jesteśmy rubieżą wolnego, demokratycznego świata. Unia jest też kontekstem, w którym nie musimy bać się Niemiec, bo Niemcy stają się dla nas transparentne, a nawet – co się nam rzadko w historii zdarzało – uzyskujemy na Niemcy pewien wpływ.
Proporcjonalny do naszej siły w instytucjach europejskich i egzekwowany za pośrednictwem tych instytucji, ale to jest wpływ realny. Unia stanowi kontekst, w którym waga Niemiec nadal jest odczuwana przez cały kontynent, ale w sposób i dla Niemiec, i dla całego kontynentu bezpieczny. Integracja Polski z UE to także wejście do wspólnego europejskiego rynku. Czyli włączenie się w globalizację i ogólnoświatowy podział pracy, ale na warunkach wynegocjowanych dla nas przez znacznie potężniejszy podmiot. Komisja Europejska, negocjując traktaty handlowe z USA, Chinami, Koreą Południową czy Brazylią, jest w stanie uzyskać lepsze warunki współpracy, niż byśmy to mogli zrobić, dysponując jedynie potencjałem naszego państwa narodowego. Właśnie w tym obszarze – zewnętrznych stosunków handlowych – gdzie, mówiąc słowami naszych nacjonalistów, „straciliśmy suwerenność”, realne interesy Polski są przez Unię chronione najskuteczniej.
Nord Streamu Komisja Europejska nie zatrzymała.
– Ale zbudowaliśmy taką politykę solidarności energetycznej, która sprawia, że rosyjski gaz trafiający do Niemiec bardzo szybko staje się gazem europejskim. Czasami nawet reeksportowanym na Ukrainę, co wzmocniło pozycję Kijowa w różnych kryzysach. Zbudowanie – ze wsparciem środków unijnych – terminalu LNG w Świnoujściu też wzmacnia naszą pozycję negocjacyjną wobec Gazpromu.
Czy także po Majdanie, aneksji Krymu i wojnie w Donbasie może pan jeszcze powiedzieć, że Unia Europejska dała nam bezpieczny kontekst geopolityczny?
– Zacznijmy od tego, że gdy wchodziliśmy do Unii, wciąż leżała na stole europejska oferta dla Rosji. Propozycja traktatu o wolnym handlu z UE, podobnego do tego, który później Unia zaproponowała Ukrainie. A Putin początkowo nie mówił nie. Przeciwnie, zdjął embargo na import polskich produktów rolnych w zamian za odblokowanie negocjacji z UE. Nawet tak ważny dla polskiej polityki wschodniej, a możliwy wyłącznie dzięki naszemu członkostwu w UE projekt Partnerstwa Wschodniego nie był skierowany przeciwko Rosji, gdyż na początku można jeszcze było mieć nadzieję, że ta będzie podróżować na kierunku cywilizacyjnie zbieżnym.
Jak przekonaliście w 2008 roku do Partnerstwa Wschodniego kraje Europy Zachodniej bojące się, że to je wciągnie w spór z Rosją?
– Francuzów, Hiszpanów, Włochów bardziej interesowało partnerstwo z krajami po drugiej stronie Morza Śródziemnego. Ale żeby kogoś przekonać do własnego projektu, trzeba okazywać solidarność i autentyczne zainteresowanie jego interesami oraz projektami. Stąd po roku 2007, jako szef MSZ, pilnowałem, żeby być na wszystkich posiedzeniach ministerialnych, a nawet seminariach związanych z planami Francji w sprawie Unii dla Śródziemnomorza. Co zaprocentowało, kiedy przedstawiliśmy Partnerstwo Wschodnie właśnie jako odpowiednik Unii dla Śródziemnomorza, tyle że na wschodnich, a nie południowych rubieżach UE. Zresztą ostatecznie Partnerstwo Wschodnie ma większe dokonania, w krótszym czasie, niż Unia dla Śródziemnomorza.
I doprowadziło do Majdanu.
– Do Majdanu doprowadziła cała polityka Janukowycza z jednej strony, a z drugiej postawienie przez Putina nie na bliższe partnerstwo z Zachodem, ale na projekt rekonsolidacji obszaru postsowieckiego wokół Moskwy. To musiało się zderzyć z prozachodnimi aspiracjami znacznej części Ukraińców. A kiedy konflikt już wybuchł, były tylko dwie alternatywy. Albo Ukraina będzie bronić swej niepodległości i pozbywać się dyktatury Janukowycza sama lub ze wsparciem wyłącznie Polski. Albo będzie to robiła z poparciem całej Unii Europejskiej, co stało się właśnie dzięki Partnerstwu Wschodniemu.
Na szczycie UE i Partnerstwa Wschodniego w Wilnie była literalnie cała Europa. I Janukowycz musiał całej Europie powiedzieć, że nie podpisze traktatu z Unią. Ale to był moment, który zszokował Ukraińców. Poczuli się oszukani i doszło do buntu.
Z kolei reakcja Rosji na te wydarzenia – aneksja Krymu, a potem próba rozbioru Ukrainy pod hasłem Noworosji – została potraktowana jako złamanie zasad europejskich, a nie tylko rewanż Moskwy na byłej kolonii, jeden z wielu konfliktów na dalekich peryferiach, gdzie normy zachodnie nie muszą być stosowane. To doprowadziło do sankcji, które obowiązują do dziś. I Rosja musi płacić znacznie wyższą cenę za próby odbudowy imperium kosztem innych suwerennych państw.
A cena zapłacona przez Europę? Czy można do niej zaliczyć aktywizację lewicowych i prawicowych populizmów, Brexit, a w Polsce „kelnerskie podsłuchy”? Putin miał w Europie wiele – mówiąc metaforycznie – atomowych min zakopanych po zimnej wojnie. Wystarczyło je zdetonować.
– To, że agentura rosyjska została rzucona przeciwko rządowi PO, wiem – jak mówią w wojsku – z autopsji…
W Unii uchwalamy jakieś zasady, ale ich egzekwowanie zależy od państw członkowskich, a one oszukują.
Nie udało się wam zdobyć dowodów, kiedy jeszcze rządziliście.
– Mogę udowodnić, że moje osobiste konta e-mailowe – najpierw w MSZ, potem w Sejmie – były atakowane dokładnie tą samą metodą, która okazała się skuteczna w ataku na konta polityków amerykańskich podczas ostatniej kampanii prezydenckiej w USA.
Natomiast narastanie populizmów czy Brexit, jakkolwiek nie bez wkładu Rosji, były owocem dynamiki wewnętrznej polityki brytyjskiej i europejskiej. Ale Unia zaskoczyła Putina zdolnością do wprowadzenia i utrzymania sankcji. Prawdziwą porażką polityki europejskiej, ale szczególnie polskiej, byłoby ich cofnięcie bez osiągnięcia zamierzonych celów.
Skoro Unia była tak silna, jak w takim razie wytłumaczyć łatwość, z jaką zdestabilizowały ją najpierw kryzys finansowy, a teraz imigracyjny?
– Musimy bardzo uważać, co mamy na myśli, mówiąc: „Unia”. Czy rozumiemy przez to instytucje europejskie, czy państwa członkowskie. Ulubioną sztuczką polityków działających na poziomie państw narodowych jest dziś obwinianie Unii o swoje własne przewinienia. No bo skąd mamy kryzys waluty euro? Stąd, że państwa należące do tego systemu 60 razy łamały traktat wbrew opinii Komisji Europejskiej. Podobnie jest z kryzysem uchodźczym. Gdyby Frontex, wspólna unijna agencja sprawująca nadzór nad granicami zewnętrznymi UE, miał odpowiednie wyposażenie, pełnomocnictwa, czyli po prostu siłę – tego kryzysu by nie było. Ale państwa członkowskie nie chciały, ze swoich narodowych względów, sięgać po unijną pomoc. I z tego powodu mamy kryzys, który znowu dotyka całą Unię, bo zasady strefy Schengen nie są egzekwowane.
Słabość instytucji unijnych pozostaje faktem, nawet jeśli zawiniona przez państwa członkowskie.
– To jest obwinianie ofiary o własne grzechy. Ale to także wina etapu, na jakim się znajdujemy w rozwoju instytucjonalnym UE. Jesteśmy dziś konfederacją, czyli znaleźliśmy się w miejscu, w którym Amerykanie byli pod koniec XVIII wieku, gdzieś pomiędzy Articles of Confederation a uchwaleniem konstytucji. Były powody, dla których Amerykanie uznali, że konfederacja nie działa. Podczas wojny o niepodległość był co prawda jeden naczelny wódz, czyli George Washington, ale wojsko i logistykę dostarczały poszczególne stany. No i nie było na czas żołnierzy, amunicji, żywności. Tak się nie dało prowadzić wojny, więc Amerykanie zdecydowali się na wspólną konstytucję i silniejszy związek.
Podobną ewolucję przeszła Szwajcaria, mimo że z nazwy jest konfederacją i mimo że jest zróżnicowana językowo. Mamy dziś w Europie ten sam problem. Uchwalamy jakieś zasady, czy to monetarne, czy dla strefy wolnego przepływu osób, po czym ich egzekwowanie należy głównie do państw członkowskich. A one oszukują. A gdy przez to cały system się chwieje, winna jest Unia, czyli zawsze jacyś „oni”. I dziś mamy sytuację, w której zarządzanie Unią stało się prawie niemożliwe, a to, co jest konieczne do zrobienia, żeby Unia odzyskała sterowność, wydaje się politycznie niewykonalne. A różnym troglodytom wydaje się, że mówią coś ciekawego, gdy domagają się, aby mechanizmy współpracy jeszcze bardziej osłabić.
Zatem maksimum optymizmu polegałoby na trwaniu w okopach i obronie status quo, a jak jakimś cudem UE i strefa euro przetrwają, można będzie pomyśleć o następnym skoku integracyjnym?
– Niestety, tak to dzisiaj wygląda, nad czym boleję, bo przecież reszta świata nie stoi w miejscu. I za chwilę może się okazać, że żyjemy w świecie, w którym to już nie my, Zachód, lecz np. Chiny będą modelem do naśladowania.
Poglądy i pierwsze decyzje Donalda Trumpa też nie nastrajają optymistycznie. Wojna handlowa z Chinami to film, który już oglądaliśmy w latach 30. i wiemy, jak się kończy. A jeśli Zachód utraci siłę przyciągania, to jego części będą po kawałku włączane w zupełnie inne modele cywilizacyjne, które na pewno będą gorsze od tego, co mamy dzisiaj. I to, że będę wtedy mógł nacjonalistom rzucić w twarz: „Macie, czego chcieliście!” – będzie marną pociechą.
Szydło o Deklaracji Rzymskiej: To początek drogi zmian, które muszą nastąpić w UE
– Z pewnością trudnością, ale udało się uzgodnić i potwierdzić jedność UE. Dla Polski to było kluczowe. Zostały przyjęte postulaty Polski. Jest dobry moment do tego, żeby zrobić kolejny krok do tego, żeby nie zatrzymać się tylko na dzisiejszym dniu, ale żeby ten dzień był początkiem refleksji nad odbudową i odnową UE, tych wszystkich wartości, które połączyły kiedyś Europejczyków. Jest to satysfakcja, początek drogi zmian, które muszą nastąpić w UE. Dla Polski to najważniejsze, że jest potwierdzona jedność UE, wola wszystkich państw członkowskich do tego, abyśmy razem wspólnie budowali naszą przyszłość – mówiła premier Szydło po podpisaniu Deklaracji Rzymskiej.
Jak mówiła szefowa rządu, teraz jest czas na to, abyśmy przygotowali dobre projekty, które będą kolejnym krokiem, abyśmy mogli mówić o rozwijającej się, jednej i szczęśliwej Europie.
Mocne przemówienie Tuska. Europa będzie „albo zjednoczona, albo nie będzie jej wcale”
25.03.2017
„Nie wystarczy wzywać do jedności i protestować przeciwko wielu prędkościom. Jest dużo ważniejsze, żebyśmy wszyscy szanowali wspólne zasady, takie jak prawa człowieka i swobody obywatelskie, wolność słowa i zgromadzeń, równowagę władz oraz rządy prawa. To jest prawdziwy fundament naszej jedności” – to fragment przemówienia, które wygłosił dziś w Rzymie przewodniczący Rady Europejskiej Donald Tusk.
„Europa jako podmiot polityczny będzie albo zjednoczona, albo nie będzie jej wcale” – uważa były premier Donald Tusk. Dlatego też obecnie „nie wystarczy wzywać do jedności i protestować przeciwko wielu prędkościom” – powiedział przewodniczący Donald Tusk, podczas szczytu Unii Europejskiej w 60. rocznicę traktatów rzymskich. Przemówienie, skierowane do 27 przywódców Wspólnoty, wcześniej całości opublikowała „Gazeta Wyborcza”.
W 1980 byłem wtedy w Stoczni Gdańskiej wśród robotników, którzy wykrzyczeli w twarz reżimu proste marzenia: o godności, wolności i demokracji. Mimo że wysłano na nas czołgi i żołnierzy, wszyscy wtedy patrzyliśmy w stronę wolnej i jednoczącej się Europy. Mówię o tym, by uświadomić wszystkim, że Unia Europejska to nie procedury ani przepisy. Nasza Unia stanowi gwarancję, że wolność, godność, demokracja i niepodległość będą naszą codzienną rzeczywistością. Czytaj więcej
Donald Tusk nazywa siebie „rówieśnikiem Wspólnoty Europejskiej”, który urodził się dokładnie 60 lat temu. Tusk odwołuje się do historii, mówi o Gdańsku. „Droga, którą codziennie przechodziłem do szkoły, prowadziła przez ruiny”. „Dla mnie II wojna światowa nie jest abstrakcją”– podkreślił były premier.
„Ponad połowę życia przeżyłem za żelazną kurtyną, gdzie zabronione było nawet marzyć o tych wartościach” – te słowa znalazły się w przemówieniu Tusk, które dotarło do mediów przed rozpoczęciem szczytu w Rzymie. Szef RE przestrzega w nim, że „nic nie jest w naszym życiu dane na zawsze”, a budowanie „wolnego świata wymaga wysiłku i poświęcenia”. I dlatego udało się to tylko w kilku miejscach na ziemi; w tym nam. Bardzo łatwo zniszczyć taki świat. Wystarczy krótka chwila.”
Jedność Europy jest zbiorem wspólnych wartości i demokratycznych standardów. Nie wystarczy wzywać do jedności i protestować przeciwko wielu prędkościom. Jest dużo ważniejsze, żebyśmy wszyscy szanowali wspólne zasady, takie jak prawa człowieka i swobody obywatelskie, wolność słowa i zgromadzeń, równowagę władz oraz rządy prawa. To jest prawdziwy fundament naszej jedności. Czytaj więcej
Tusk zaznacza, że dla milionów demonstrujących „dziś w Rzymie, Warszawie, nawet Londynie – Unia Europejska to nie slogany, procedury ani przepisy”. „Nasza Unia stanowi gwarancję, że wolność, godność, demokracja i niepodległość nie są już jedynie marzeniami, lecz naszą codzienną rzeczywistością” – słyszeliśmy w przemówieniu.
Wczoraj papież Franciszek spotkał się z przywódcami i szefami instytucji Unii Europejskiej. – Otwartość na przyszłość, inwestowanie w rodzinę, obrona sumienia i świętości życia – takie nadrzędne wartości papież Franciszek wskazywał zgromadzonym w Watykanie liderom Unii Europejskiej. Przywódca Stolicy Apostolskiej podkreślał, że solidarność jest podstawą przetrwania Europy i najbardziej skutecznym antidotum na nowoczesne populizmy.
źródło: Wyborcza.pl
TVP Info nie kocha Europy. Albo kochać jej tam nie wolno
Jażdżewski: Europa to my! Europejski jest marsz ateistów, tak jak europejska jest Jasna Góra
25.03.2017
Metternich mawiał podobno, że Azja zaczyna się na rogatkach Wiednia. W Polsce byłoby to gdzieś w okolicach Dworca Wschodniego w Warszawie. Europę przyjęło się traktować u nas na zasadzie antagonizmu z miejscową rzeczywistością, jako coś innego, lepszego, zachodniego, niepolskiego.
Kiedy polski rząd rozbił sobie głowę, wstając z kolan w Brukseli, z grupą znajomych debatowaliśmy w popularnej księgarniokawiarni na warszawskim Muranowie nad scenariuszem filmiku, który miałby potwierdzać fakt, że my – Polacy – niezależnie od idiotyzmów, jakie wyczyniają nasze władze – czujemy się Europejczykami. Filmik się nie udał, bo gadające proeuropejsko głowy nagrały się nieostro, ja zostałem z wizją youtubowego hitu na miarę pso-pająka Wardęgi, z oflagowanym unijnie rodakiem wyskakującym zza krzaka na wystraszonych spacerowiczów europejskich promenad z okrzykiem: „jestem Europejczykiem!”
Flagi Polski i Unii Europejskiej w KPRM (fot. Sławomir Kamiński / Agencja Gazeta)
To nie jest przypadek, że flagami unijnymi nie macha się nadmiernie w Paryżu czy Berlinie, ale są one ważnym punktem odniesienia w Kiszyniowie, Kijowie czy w Warszawie. Pod hasłami europejskimi maszerują obywatele tych krajów, które swojej przynależności do Europy nie są pewne, potrzebują jej potwierdzenia – w oczach „prawdziwej” Europy, ale może przede wszystkim w oczach własnych.
Metternich mawiał podobno, że Azja zaczyna się na rogatkach Wiednia. W Polsce byłoby to gdzieś w okolicach Dworca Wschodniego w Warszawie. Europę przyjęło się traktować u nas na zasadzie antagonizmu z miejscową rzeczywistością, jako coś innego, lepszego, zachodniego, niepolskiego. Europa widziana z peryferiów wydawała się nieodparcie atrakcyjna, na tyle, że podjęliśmy ogromny wysiłek, żeby do niej dołączyć, dostać stempel z potwierdzającą nasz status pieczątką. Z bliska okazało się, że Europa to biurokracja, wielostronne negocjacje, tony dokumentów pisanych tak, żeby nikt ich nie czytał, instytucje o nazwach nie do zapamiętania i bliżej nieokreślonym zakresie działania. Poezję aspirowania do Unii zastąpiły „Wnioski dotyczące ujednoliconych wersji rozporządzeń”.
Warto, żebyśmy dokonali egzorcyzmów nad powyższymi nieporozumieniami, w kwestii tego, co czyni nas Europejczykami. Jesteśmy nimi nie dlatego, że machamy dziś błękitną flagą z dwunastoma gwiazdami, czy dlatego, że bardziej mamy ochotę nucić Beethovena niż Mazurka Dąbrowskiego. Europejskość to nie bliżej nieokreślony kosmopolityczny ideowy amalgamat. W Europie, w jej historii i kulturze ogromna większość z nas uczestniczy poprzez polską kulturę i historię.
Premier Beata Szydło i pierwszy wiceprzewodniczący Komisji Europejskiej Frans Timmermans podczas wystąpienia dla prasy po spotkaniu dotyczącym kryzysu konstytucyjnego w Polsce, maj 2016 r. (fot . Sławomir Kamiński / Agencja Gazeta)
Europa jest tu – w Supraślu, w Kwidzynie, w Małkini i w Myślenicach. Europejski jest kościół Mariacki na krakowskim rynku i europejskie są blokowiska Retkini i Białołęki, europejskie są Wielkie Jeziora Mazurskie i Górnośląskie Zagłębie Węglowe, europejskie są kuplety Młynarskiego, stołeczny zespół Komety ciśnie europejskie rockabilly, europejskie mazurki skomponował Chopin, disco polo to także – mówię to z bólem – muzyka ze wszech miar europejska. Europejski jest marsz ateistów, tak jak europejska jest Jasna Góra, a nawet toruńska rozgłośnia z ojcem dyrektorem.
Poszanowanie indywidualnych praw, w tym prawa własności, otwartość i ciekawość świata, humanizm i sztuka uczyniły kraje zachodniej Europy zamożnymi i przyjemnymi do życia. Nie stały się takie dlatego, że podkreślały swój europejski status, nie przyszłoby im to do głowy. Podobnie jak nikt nie musi przypominać europejskiego rodowodu totalitaryzmów i wojen religijnych. Tworząc siebie, kraje europejskiego jądra stworzyły jednocześnie kontekst i znaczenie dla tego, co dziś uznajemy za europejskie. My stoimy przed dokładnie taką samą szansą – warunkiem wstępnym jest to, byśmy przestali okadzać Polskę europejskim dymem i tę energię, którą wkładamy w udowadnianie sobie, że jesteśmy dobrymi Europejczykami – dla jednych będzie to śpiewanie „Ody do Radości” na przekór Kaczyńskiemu, dla innych walka jako przedmurze chrześcijaństwa na świętej wojnie z kebabem – włożyli w świadome kształtowanie przyszłości naszego kraju i całego kontynentu. Nie przeglądali się w cudzych lustrach ani nie odgradzali się od nich murem wyższości zabarwionej kompleksem niższości.
Drodzy Polacy, mam dla Was wiadomość. Europa to my.
Leszek Jażdżewski. Redaktor naczelny pisma ”LIBERTÉ!”. Współtwórca Igrzysk Wolności i łódzkiej klubokawiarni 6dzielnica. Publicysta, m.in. na łamach „Gazety Wyborczej”, „Polityki”. Publiczny mówca, polityczny komentator (TVN24, TOK FM). Zasłynął samotnym protestem na marszu narodowców „Idzie antykomuna” i stworzeniem akcji Świecka szkoła. Prowadzi bloga i twittuje.
Thun na demonstracji: Przyjmicie pozdrowienia od mojego szefa, Grzegorza Schetyny. 6 maja zapraszamy na kolejne spotkanie
Thun na demonstracji: Przyjmicie pozdrowienia od mojego szefa, Grzegorza Schetyny. 6 maja zapraszamy na kolejne spotkanie
– Ta Europa… Jest nas 500 milionów. Każdy z nas jest inny. Ale wszyscy jesteśmy równi. Pozdrówmy głośno tych wszystkich, którzy spotykają się w różnych stolicach i mślą o nas z troską. Pozdrawiamy! W różnych miastach w Polsce chcemy wszyscy dbać o ten cudowny przepiękny kontnent, by nasze wspólne powietrze były czyste, by wspólne wody były czyste, byśmy dbali o wspólne drzewa. By one stały, a nie leżały. Przyjmicie pozdrowienia od mojego szefa, Grzegorza Schetyny. 6 maja zapraszamy na kolejne spotkanie – mówiła Róża Thun na demonstracji na pl. na Rozdrożu „Kocham Cię Europo”.
Petru: Chciałbym, aby powstał ruch obywatelski pod hasłem „Polska w Europie”
– Jesteśmy w bardzo symbolicznym miejscu. Polska znalazła się na rozdrożu UE. Albo będziemy w centrum Europy, albo z niej wylecimy. PiS nie reprezentuje suwerena. W Wielkiej Brytanii przez wiele lat wyśmiewano UE. Polska zaczyna podążać tę samą drogą. Latwo UE zohydzić, ale się to kończy jak w UE. Chcemy współtworzyć UE. Jest jeszcze bardzo wiele do zrobienia. Tylko w UE możemy zbudować silną Polskę. UE jest naszym wspólnym dobrem. Gdyby Polska była w strefie euro, to żaden PiS nie mógłby Polski z UE wyprowadzić. Chodzi o to, by się związać z Europą stałe. Chciałbym, aby powoła ruch obywatelski pod hasłem „Polska w Europie”. Chciałbym, aby ten ruch gdzie wszyscy razem możemy mówić co nas łączy: poparcie Europy. Jak tu jesteśmy ponad podziałami, to jest coś co nas łączy, szukajmy tych aspektów, które nas łączą – powiedział na demonstracji na pl. na Rozdrożu „Kocham Cię Europo” Ryszard Petru.
STAN GRY: Fakt: Widmo klęski nad prezesem PiS, GW: Tusk ratuje Szydło, Chrabota: Udowodnijcie, że poza UE jest lepiej
— DZIŚ W KOŃCU ZMIANA CZASU!
— WIDMO KLĘSKI NAD PREZESEM – Magdalena Rubaj w Fakcie: “Prezes Jarosław Kaczyński (68 l.) chodzi po mediach i powtarza, że spodziewał się spadków sondażowych. Prawda jest jednak taka, że oczekiwał tzw. premii za rządzenie – jak PO za swoich rządów czy PiS 11 lat temu. Jednak kolejny sondaż potwierdza, że przewaga nad PO stopniała do minimum. W PiS zapanowała panika, że plany rządzenia przez więcej niż jedną kadencję już można włożyć między bajki”.
— KACZYŃSKI ZMARTWIONY I ZASKOCZONY – dalej Rubaj w Fakcie: “– Prezes zakładał, że nastąpi jakiś niewielki, przejściowy spadek. Ale spadek jest ogromny, co potwierdził drugi sondaż – mówi nam ważny polityk PiS. Przyznaje, że Kaczyński jest tymi wynikami „zaskoczony i zmartwiony”. http://www.fakt.pl/wydarzenia/polityka/pis-odnotowalo-mocny-spadek-w-sondazach/dnvt15b
— ODTRĄBIŁA SUKCES JESZCZE PRZED WYLOTEM – tytuł w Fakcie.
— DONALD TUSK RATUJE PREMIER SZYDŁO – Tomasz Bielecki w GW: “M.in. pod wpływem Polski, reszty Grupy Wyszehradzkiej i szefa Rady Europejskiej Donalda Tuska w dokumencie rozwodniono zapisy dotyczące „różnych prędkości” (ta nazwa nie pada), czyli grup krajów o słabszej bądź ściślejszej integracji (już dziś taki mocny podział istnieje między eurolandem i resztą)”. http://wyborcza.pl/7,75399,21546050,szczyt-ue-w-rzymie-rozwodniono-zapisy-o-roznych-predkosciach.html
— PRZEMÓWIENIE TUSKA NA JEDYNCE GW: http://wyborcza.pl/7,75399,21544499,europa-nasza-wolnosc-przemowienie-donalda-tuska.html
— 44% PRZECIW PRZYJĘCIU EURO, ZA W JAKIEJŚ PERSPEKTYWIE 42%, 14% trudno powiedzieć
— NAJMŁODSI ZA POLEXITEM, ALE SĄ W MNIEJSZOŚCI – dalej o sondażu Kantar TNS dla GW: “Co jeszcze wynika z sondażu „Wyborczej”? Polacy z Unii Europejskiej występować nie chcą. 61 proc. jest przeciwko, 9 proc. za, 23 proc. w ogóle nie wzięłoby udziału w referendum na ten temat. Kto chciałby, aby Polska poszła w ślady Wielkiej Brytanii? Mężczyźni dwa razy częściej niż kobiety, najmłodsi Polacy (18-24 lata), z wykształceniem podstawowym. Ale uwaga: nawet w tych grupach przeważają opinie za pozostaniem w UE”.
— UE POWINNA INTERWENIOWAĆ W NARUSZANIE PAŃSTWA PRAWA: “Zdecydowana większość badanych – 68 proc. – uważa, że Unia Europejska powinna interweniować, gdy któryś z jej członków narusza obowiązujące na terenie UE normy prawne i zasady. Przeciwne zdanie ma 20 proc., a 12 proc. nie ma zdania”. http://www.fakt.pl/wydarzenia/polityka/pis-odnotowalo-mocny-spadek-w-sondazach/dnvt15b
— BOGUSŁAW CHRABOTA – UDOWODNIJCIE, ŻE FRANCJA LE PEN BĘDZIE RAJEM NA ZIEMI – jak pisze w Plusie/Minusie RZ: “Konia z rzędem temu, kto udowodni, że osobno jesteśmy mądrzejsi, że Francja Marine Le Pen czy Zjednoczone Królestwo po Brexicie będą rajami na ziemi. Skąd to założenie? Czy pełna suwerenność jest gwarancją lepszości? Nie jest, bo gubi wartości zbiorowe. Solidarność, subsydiarność, braterstwo. Eurosceptyk powie, niczego takiego już nie ma, ale nie będzie miał racji. Nawet jeśli to wartości, które schodzą na plan drugi, to przecież można próbować zrozumieć dlaczego i podjąć wysiłek ich ratowania”. http://www.rp.pl/Plus-Minus/303239928-Milosc-i-nienawisc-do-Unii-Europejskiej.htm
— MICHAŁ SZUŁDRZYŃSKI O PROBLEMIE PRAWICY Z UNIĄ – pisze w Plusie/Minusie RZ: “Prawica – szczególnie polska – jeśli chce mieć w Europie coś do powiedzenia, musi wreszcie stworzyć pozytywną wizję Wspólnoty. Zaproponować Unię atrakcyjną dla kolejnych pokoleń młodych Europejczyków, którzy znudzeni dotychczasowym modelem integracji szukają ucieczki w rozmaitych radykalizmach”. http://www.rp.pl/Plus-Minus/303239878-Michal-Szuldrzynski-Prawica-bez-pozytywnej-wizji-Unii-Europejskiej.html
— JEŚLI PROKURATURA PO ZAWIADOMIENIU MACIEREWICZA PODEJMIE POSTĘPOWANIE WOBEC TUSKA, TO ZŁAMIE PRAWO – EWA SIEDLECKA w GW: “Jeśli prokuratura podejmie postępowanie po zawiadomieniu Macierewicza, złamie prawo. Nie wolno bowiem (art. 237 par. 1 i 2 kpk) wszczynać ponownie postępowania przeciw tej samej osobie, jeśli raz zostało ono już umorzone lub odmówiono jego wszczęcia. Chyba że pojawią się nowe dowody winy. Takich Macierewicz w swoim zawiadomieniu nie przedstawił. Tymczasem w 2010 r. prokuratura odmówiła wszczęcia śledztwa o „zdradę dyplomatyczną” przeciw Tuskowi z doniesienia pełnomocnika syna Anny Walentynowicz. A w 2011 r. umorzyła identyczne, z doniesienia stowarzyszenia Solidarni 2010, wobec „braku znamion czynu zabronionego”. http://wyborcza.pl/magazyn/7,124059,21545110,lapac-donalda-tuska-ludzkie-prawo.htm
— ATMOSFERA W KLUBIE KUKIZA PRZYPOMINA MĘSKĄ SZATNIĘ – Iwona Szpala w GW: “Bo czasami atmosfera w Kukiz’15 przypomina męską szatnię. Jedna z pań usłyszała, że na pewno kocha się z mężem przez dziurę w prześcieradle, skoro taka jest wierząca. Ale płeć nie ma znaczenia. – Jak nie ma obok Tyszki, to Paweł często z niego drwi przy posłach – słyszymy od naszego rozmówcy. – Taki rockandrollowy styl, ale wszyscy wiedzą że marszałek ma mocną pozycję. Jemu się nie podskoczy”.
— KUKIZ O SWOICH ROZMOWACH Z KACZYŃSKIM – relacjonuje Szpala w GW: “– W klubie mamy taki „okrągły stół”, gdzie szło się na papierosa. Słyszeliśmy, jak Kukiz opowiadał swoim zaufanym, że Kaczyński robi mu wykłady z zawiłości polskiej polityki po 1989 r. Pawłowi to się bardzo podoba. Po klubie krążą różne teorie. Najpopularniejsza jest taka, że w przyszłej kadencji drużyna Kukiza może zostać koalicjantem PiS. – Ponoć prezes miał powiedzieć Pawłowi, że liczy na nas, bo nie jest pewny ani ludzi Ziobry, ani Gowina. Najpierw musimy jednak pokazać, że jesteśmy jak jedna pięść”. http://wyborcza.pl/magazyn/7,124059,21544556,wszystkie-zakrety-pawla-kukiza.htm
— GDZIE BYLI GDY MIAŁAM POD OPIEKĄ 8 TYS PRZEDSIĘBIORSTW – Henryka Bochniarz w rozmowie z Elizą Olczyk w RZ: “Bo 1991 rok był najgorszym rokiem transformacji. Zakłady bankrutowały jeden po drugim, upadały całe sektory gospodarki. Gdy teraz słucham mądrali, którzy mówią, co trzeba było wtedy robić, to pytam się, gdzie byli, gdy ja miałam pod opieką 8 tys. przedsiębiorstw i 30 strajków jednego dnia”.
— BUDŻET BYŁ WYDAWANY CO DO TYSIĄCA ZŁOTYCH Z DNIA NA DZIEŃ – dalej Bochniarz w RZ: “Nie przyszłam na nie. Ono było jakieś nadzwyczajne i zostało zwołane za pośrednictwem telewizji, a ponieważ ja jej nie oglądam, to na posiedzenie nie przyszłam. Bielecki miał o to do mnie pretensje. Posiedzenia rządu w tamtym czasie przypominały dyżur w pogotowiu ratunkowym. Przychodził Wojciech Misiąg, wiceminister finansów, i mówił, że dziś o godzinie 16 będziemy mogli zapłacić nauczycielom, a w piątek będziemy mieli pieniądze dla emerytów. Budżet był wydawany z dnia na dzień, co do tysiąca złotych. To było szalenie frustrujące, bo każdy minister mówił, że wszystko mu się wali, a my nie mieliśmy pieniędzy ani nadziei na ich zdobycie”
— CZY SKOKOWY WZROST KOSZTÓW PRACY MIEŚCI SIĘ W WIZJI MORAWIECKIEGO? – jeszcze Bochniarz u Olczyk w RZ: “Cieszę się, że wicepremier Morawiecki ma strategię i wizję tego, co chce osiągnąć. Nie wiem jednak, czy skokowy wzrost kosztów pracy mieści się w tej wizji. A lada moment zostanie obniżony wiek emerytalny. I jeżeli na to nałoży się np. wymuszenie umów na czas nieokreślony, oskładkowanie wszystkich umów cywilnych, ograniczenia pracy tymczasowej, to małe firmy mogą mieć ogromny kłopot. Dlatego dosadnie ostrzegam, że etatów nie będzie. I nie mamy na to wpływu, tak po prostu zmienia się rynek pracy. Nie chcę, żeby za jakiś czas Polacy powiedzieli: oszukaliście nas. Ekonomii nie da się oszukać”. http://www.rp.pl/Plus-Minus/303239915-Henryka-Bochniarz-Schylek-umow-o-prace-czyli-praca-na-etat-sie-skonczyla.html
— ODEBRAĆ KOD POLITYKOM – Joanna Szczepkowska w RZ: “OD ma potencjał, by być czymś więcej. Spontanicznym odruchem sprzeciwu, odrodzeniem myślenia w kategoriach oddolnej demokracji. Dlatego trzeba zabrać go politykom. Nikt i nic poza samą demokracją, czyli sprawiedliwością, nie powinno stać w centrum uwagi działaczy KOD”.http://www.rp.pl/Felietony/303239880-Joanna-Szczepkowska-KOD-ma-przyszlosc-ale-wpierw-musi-naprawic-bledy.htm
— BOLESŁAW PIECHA WSTRZEMIĘŹLIWIE O REFORMIE RADZIWIŁŁA – fragment rozmowy z SE: “Nie będzie tak, jak twierdzi część opozycji, że to będzie katastrofa. Nie możemy też jednak spodziewać się rewolucji i tego, że nagle służba zdrowia zacznie u nas działać tak, jak działa w Holandii. Że stanie się modelem dla świata. Tak nie będzie, ale to krok w dobrym kierunku.
– Dlaczego?
– Jest szansa, żeby państwo w tej naszej jednak siermiężnej rzeczywistości zaczęło porządkować sytuację w służbie zdrowia. Choćby przez jednoznaczne wskazanie, kto za co odpowiada. Skończą się przepychanki między NFZ a Ministerstwem Zdrowia”. http://www.se.pl/wiadomosci/opinie/nie-bedzie-katastrofy-ale-cudu-tez-nie_971426.html
— MAŁGORZATA TUSK CORAZ RZADZIEJ PRZYLATUJE DO POLSKI – SE. http://www.se.pl/wiadomosci/polityka/krolowa-odleciaa-do-europy_971356.html
300LIVE:
Zybertowicz: Gdy psuto system dowodzenia armią, to nie było głosów generałów
Brudziński: My co tydzień mamy spotkania na Nowogrodzkiej. Tym razem były dziesiątki kamer, bo Schetyna sadził drzewa
Grupiński: Cała Europa odnotowała, że premier Szydło chciała zepsuć święto w Rzymie
Bielan: Staramy się wyciągać wnioski z każdego złego sondażu
Bielan o wypowiedzi Schetyny: Krok dalej to będzie wysyłanie naszego podpisu in blanco
Bielan: W interesie Polski i UE jest to, żeby Wielka Brytania pozostała jak najbliżej UE
Polityczny plan soboty: PBS w Rzymie, marsz „Kocham Cię Europo” w Warszawie
http://300polityka.pl/live/2017/03/25/
Emmanuel Macron – kandydat na prezydenta Francji
Radosław Sikorski o wpadkach pisowskiej dyplomacji
Były minister spraw zagranicznych Radek Sikorski nie ma złudzeń co do kompetencji dyplomatycznych obecnych władz. – „To pokazuje taką kompletną niezborność tej ekipy w polityce europejskiej. Mieliśmy wymierny wynik: 27 do 1. Ci ludzie po prostu nie rozróżniają tego, co ważne, od tego, co symboliczne. Nie umieją się zachować w tych sytuacjach i przez to polska reputacja i polska pozycja polityczna w UE zeszła na dno” – mówił.
Pytany o to, dlaczego w takim razie ogłaszany jest sukces polskiego rządu w kwestii treści Dekretu Rzymskiego, wyjaśnił: – „Żeby przykryć blamaż, którego była autorem poprzednio. Z tego, co wiem, premier nawet próbowała się podać do dymisji. Może trzeba było, to by pokazało, że jakieś zasady wyznaje. A tak była twarzą klęski dyplomatycznej naszego kraju” – odpowiedział. – „Chodzi tylko i wyłącznie o takie pozy na użytek krajowy, a tak naprawdę jednego widza – pana prezesa” – ocenił zachowanie premier Beaty Szydło.
Sikorski doprecyzował, że chodzi o blamaż w kraju i w Europie, choć „dla Europy to nie jest aż taka ważna rzecz, że jeden kraj samolikwiduje swoją powagę w sprawach międzynarodowych. To jest irytujące, ale w sumie nieważne” – przekonywał. Jednak sam czuje żal. – „Mnie to naprawdę bardzo boli, bo budowałem ją [powagę – przyp. red.] przez 7 lat najlepiej jak umiałem, ale wtedy cała Europa przyjmowała polskie rozwiązania, a dzisiaj jesteśmy jakimś dziwnym krajem, który myśli, że negocjuje dokumenty, który takim negocjacjom nie powinny podlegać” – przekonywał były szef MSZ.
Były minister odniósł się także do spraw brytyjskich. Jego zdaniem, spotkanie Jarosława Kaczyńskiego z premier Wielkiej Brytanii Theresą May, do jakiego doszło w czwartek, nie przyniesie żadnych rezultatów. – „Żeby ratować te relacje, bo oni są jednak w tej samej grupie politycznej w PE, no to rzucono taką kruszynę prezesowi, że będziesz miał zdjęcie przed Downing Street” – ocenił. Jednak, jak mówił, w obliczu tragedii w Londynie „zamiast wyrażać solidarność i pozytywne emocje, próbujemy jakieś tam swoje małe interesiki polityczne załatwiać w Polsce, mówiąc, zresztą w głupi sposób, o polityce imigracyjnej. Europejczycy zaczynają nas uważać za ludzi nie tylko nieudolnych, ale i źle wychowanych” – dodał ze smutkiem.
Pytany na koniec rozmowy o to, czy nie żałuje, że zamiast pomóc poszkodowanym w ataku terrorystycznym pod brytyjskim parlamentem, fotografował ofiary – były szef MSZ odpowiedział: – „gdybym był ratownikiem, to pewnie bym się rzucił [na pomoc ofiarom zamachu – przy. red.], ale we mnie się obudził instynkt korespondenta wojennego”. Sikorski podkreślił, że drugi raz postąpiłby tak samo.
mpm
Źródło: polsatnews.pl
Tusk: Dziś nie wystarczy wzywać do jedności i protestować przeciwko wielu prędkościom
Foto: AFP
Dzisiaj w Rzymie odnawiamy wyjątkowy sojusz wolnych narodów zapoczątkowany 60 lat temu przez naszych wielkich poprzedników – powiedział przewodniczący Rady Europejskiej Donald Tusk podczas uroczystości z okazji 60. rocznicy podpisania Traktatów Rzymskich.
Tusk zaczął swe wystąpienie od osobistej refleksji, bo jak – powiedział – jako 60-latek jest rówieśnikiem Wspólnoty Europejskiej. Przyznał, że dla niego „druga wojna światowa nie jest abstrakcją”, bo urodził się w Gdańsku, mieście budowanym przez stulecia przez Polaków i Niemców, ale także Holendrów, Żydów, Szkotów i Francuzów, i zniszczonym w marcu 1945 roku w ciągu kilku dni przez Hitlera i Stalina.
Wspominał o narodzinach Solidarności w Gdańsku w 1980 r. Jak mówił, marzenia robotników w Stoczni Gdańskiej były proste: o godności ludzkiej, wolności i demokracji. „Wszyscy wtedy patrzyliśmy na Zachód, na wolną i jednoczącą się Europę, instynktownie czując, że to właśnie przyszłość, o której marzyliśmy. I choć wysłano na nas czołgi i żołnierzy, marzenia te żyły dalej” – powiedział. Po zwycięstwie Solidarności w 1989 r. i upadku muru berlińskiego „droga do Europy otworzyła się dla nas”.
„Ponad połowę życia spędziłem za żelazną kurtyną, gdzie nie wolno było nawet marzyć o tych wartościach. Tak, wówczas naprawdę była to Europa ‚dwóch prędkości’. Dlatego dziś mam prawo głośno powtarzać tę prostą prawdę, że nic w naszym życiu nie jest dane na zawsze i że budowanie wolnego świata wymaga czasu, wielkiego wysiłku i poświęcenia. I dlatego udało się to w tak niewielu miejscach na ziemi. Udało się to nam. Jest bardzo łatwo zniszczyć ten świat. Wystarczy chwila. Już raz to się stało, w moim Gdańsku” – mówił Tusk.
„Dzisiaj w Rzymie odnawiamy wyjątkowy sojusz wolnych narodów zapoczątkowany 60 lat temu przez naszych wielkich poprzedników. Wówczas nie dyskutowali oni o wielu prędkościach, nie planowali ‚exitu’, ale mimo niedawnych tragicznych wydarzeń naszej historii w pełni wierzyli w jedność Europy. Mieli odwagę Kolumba, by wypłynąć na nieznane wody i odkryć Nowy Świat” – dodał. „Dlaczego dziś mamy utracić wiarę w jedność. Czy dlatego że stała się naszą rzeczywistością? Czy też dlatego, że znudziliśmy albo zmęczyliśmy się nią?” – pytał.
Przekonywał także, że dla milionów ludzi „Unia Europejska to nie slogany, procedury ani przepisy”. Nasza Unia to gwarancja, że wolność, godność, demokracja i niepodległość nie są już tylko marzeniami, ale naszą codziennością” – podkreślił.
Tusk podkreślił, że „dziś nie wystarczy wzywać do jedności i protestować przeciwko wielu prędkościom”. „Dużo ważniejsze jest to, byśmy wszyscy szanowali wspólne zasady, takie jak prawa człowieka i wolności obywatelskie, wolność słowa i zgromadzeń, równowagę władz oraz rządy prawa. To jest prawdziwy fundament naszej jedności” – powiedział.
Jak dodał, po sobotnim szczycie w Rzymie UE powinna być jeszcze w większym stopniu niż do tej pory Unią takich samych zasad, Unią suwerenności na zewnątrz i Unią politycznej jedności. „Udowodnijcie dzisiaj, że jesteście przywódcami Europy, że potraficie zadbać o to wspaniałe dziedzictwo, które pozostawili nam bohaterowie integracji europejskiej 60 lat temu” – podkreślił Tusk.
Ocenił też, że „Europa jako podmiot polityczny będzie albo zjednoczona, albo nie będzie jej wcale”. „Tylko zjednoczona Europa może być Europą suwerenną w relacjach ze światem zewnętrznym. A tylko suwerenna Europa gwarantuje niepodległość swoim państwom członkowskim i wolność swoim obywatelom. Jedność Europy nie jest modelem biurokratycznym. Jest zbiorem wspólnych wartości i demokratycznych standardów” – powiedział Tusk.
Ważne słowa @donaldtusk w 60. rocznicę traktatów rzymskich #ZjednoczonaEuropa
Wszystkie zakręty Pawła Kukiza
Szczyt UE w Rzymie. Rozwodniono zapisy o „różnych prędkościach”. Ale przyszłość niesie ryzyko dla Polski
Waszczykowski żali się na łamach „Der Spiegel”: Polskie interesy naruszane są wszędzie
– Wzywamy Europę do jedności, nie chcemy dalszych podziałów – powiedział Waszczykowski. – Dwie, a może nawet wiele prędkości to recepty na rozbicie Europy – ostrzegł. Jego zdaniem UE znalazła się „w punkcie zwrotnym”. – Albo pozostaniemy razem, albo każdy pójdzie własną drogą- oświadczył. Różne prędkości doprowadzą, zdaniem Waszczykowskiego, do powstania „grupy przewodniej, która będzie panować nad innymi krajami”.
Pytany o polskie propozycje reform, Waszczykowski wskazał na ochronę granic i politykę obronną jako obszary, w których Polska „może sobie wyobrazić bardziej intensywną współpracę”. Jego zdaniem należy „zastanowić się nad kompetencjami europejskich instytucji”. Jak sprecyzował, składająca się nie z wybranych przedstawicieli, lecz z urzędników Komisja Europejska nie powinna mieć prawa do kontrolowania krajów członkowskich, jak ma to miejsce w przypadku procedury praworządności wobec Polski. – Komisja powinna jedynie wypełniać dyrektywy Rady Europejskiej i nie powinna mieć ambicji politycznych – oświadczył szef MSZ.
Merkel wydała dyrektywę innym krajowym
Odnosząc się do reelekcji Donalda Tuska na szefa Rady Europejskiej, Waszczykowski wrócił uwagę, że kanclerz Angela Merkel na kilka godzin przed szczytem UE powiedziała w Bundestagu, iż cieszy się na wybór Tuska. – Uważamy, że Angela Merkel wydała tym samym polityczną dyrektywę innym krajom: chcę, by Tusk wygrał – wyjaśnił minister.
Oceniając relacje polsko-niemieckie Waszczykowski wskazał na różnice zdań w polityce energetycznej. Powiedział też, że Polska uważa, iż Niemcy nie powinny „dyktować” innym krajom, ilu uchodźców mają przyjąć. Jako przykład wspólnego podejścia wymienił natomiast politykę obronną. – Oczywiście Niemcy są dla nas ważnym partnerem – oświadczył. Przypomniał, że wzajemne obroty handlowe przekroczyły 100 mld euro, czyli więcej niż między Niemcami a Rosją.
Polskie interesy naruszane są „wszędzie”
– Przez wiele lat próbowano nas przekonywać, że UE jest klubem altruistów, że nie istnieją już rywalizujące ze sobą narodowe interesy. Co najmniej od szczytu sprzed dwóch tygodni wiemy, że to nieprawda. Nauczyliśmy się: musimy bronić naszych polskich interesów. To jasne, że mamy mniej władzy i mniejszy potencjał gospodarczy niż Niemcy. Chcemy jednak, by nasze sprawy były traktowane poważnie – powiedział minister w wywiadzie.
Zdaniem Waszczykowskiego polskie interesy naruszane są „wszędzie”. Wymienił politykę energetyczną, w tym budowę gazociągu Nord Stream oraz politykę klimatyczną. – Nie możemy pozwolić sobie na to, by stać się zacofanym krajem z czystym powietrzem. Potrzebujemy zarówno szansy na wzrost, jak i czystego środowiska – dodał szef MSZ.
To Unia korzysta z Polski
Odnosząc się do uwagi dziennikarza „Spiegla”, że Polska jest największym beneficjantem UE i do 2020 roku otrzyma z unijnych funduszy strukturalnych ok. 80 mld euro, Waszczykowski odparł, że to Unia najbardziej korzysta z członkostwa Polski. – Jesteśmy rynkiem z 40 mln ludzi – zauważył, dodając, że Niemcy sprzedali na rynku polskim towary o wartości 55 mld euro. Unijne fundusze strukturalne są, jego zdaniem, „rekompensatą za otwarcie polskiego rynku”.
Republikanie i Trump polegli. Reputacja „speca od dobijania targu” nadszarpnięta. Obamacare zostaje
Polacy o UE: Odrzucamy Polexit, dajemy Unii prawo do interwencji, ale euro przyjąć nie chcemy [Sondaż Kantar Public dla „Wyborczej”]
Warunki premier Szydło wobec Unii zostały spełnione, zanim je postawiła
Frans Timmermans: Niektórzy mówią: „Ta podzielona Europa może nie była wcale taka zła”. Odpowiadam: „Wszyscy jesteśmy Europejczykami” [ROZMOWA]
[Polska w UE] Rozkapryszone dziecko
Jakub Bodziony: Co według pani oznacza termin „Europa wielu prędkości”?
Anna Materska-Sosnowska: To nie jest nowe pojęcie. Różne kręgi integracji w Europie istnieją od dawna, państwa współpracują ze sobą w ramach strefy euro czy w formatach takich jak Grupa Wyszehradzka. To, o czym obecnie mówi się tak głośno, jest jedynie pogłębieniem istniejącego stanu rzeczy.
„Wiele prędkości” sugeruje, że pomimo różnego stopnia integracji i różnego jej tempa, wszystkie państwa dążą do osiągnięcia jednego celu. Czy tak rzeczywiście jest?
Unia nie jest tylko klubem dżentelmenów, oprócz wartości posiada również cele gospodarcze, polityczne i społeczne, które różnią się w zależności od perspektywy danego państwa. Uważam, że utrzymanie status quo jest niemożliwe i Unia prędzej się rozpadnie, niż będzie trwała w obecnym kształcie. To ostatni dzwonek do redefinicji celów Wspólnoty.
Dla Prawa i Sprawiedliwości te cele to powrót do „prawdziwej Europy” lub „Europy ojczyzn”. Co to znaczy?
Daleko posuniętą indywidualizację i degradację tego, co wspólne. Wzrost roli interesu narodowego, potencjalnie również wzrost roli nacjonalizmów, który może być szczególnie groźny dla Polski.
Jedna z wizji Europy według kierownictwa Prawa i Sprawiedliwości, bo nawet nie według rządu, właśnie poniosła spektakularną porażkę, co powinno skłonić rządzących do przemyśleń.
To oznacza, że istnieje rozdźwięk pomiędzy europejską wizją rządu i PiS-u?
Zasadniczy. Jacek Saryusz-Wolski był de facto kandydatem PiS-u, bo to zarząd tej partii podjął taką decyzję, a nie rząd jako taki.
Ale to Beata Szydło i Witold Waszczykowski promowali tę kandydaturę w Brukseli.
Trudno, żeby było inaczej, to było spotkanie premierów, a nie przewodniczących partii. Nie wiem, jaka jest wizja rządu. Teraz możemy mówić jedynie o wykładni Europy według Jarosława Kaczyńskiego.
Polityka, zwłaszcza zagraniczna, nie polega na waleniu pięścią w stół. Jeśli chcemy uprawiać dyplomację, szukajmy sojuszników do poparcia naszej wizji.
Strona rządowa zgodnie podaje, że partia realizuje podmiotową politykę, która polega m.in. na „odzyskiwaniu suwerenności”, „wstawaniu z kolan”, „odzyskiwaniu godności”.
Zgoda, tylko co z tego wynika? Polityka, zwłaszcza zagraniczna, nie polega na waleniu pięścią w stół. Jeśli chcemy uprawiać dyplomację, szukajmy sojuszników do poparcia naszej wizji. Polityka nie polega na konfrontacji, tylko na szukaniu kompromisów. Zwłaszcza w takiej wspólnocie, jaką jest UE, ten kompromis musi być wypracowywany przez bardzo wiele stron i często jest trudny. Sposób, w jaki to zostało przeprowadzone, obnaża nie tylko polską ignorancję dyplomatyczną, lecz także naiwność rządzących.
Jakiś czas temu prezes Kaczyński zapowiedział, że zna prawnika, który jest w stanie w kilka tygodni napisać nową konstytucję dla Europy, ale żadnej wizji nie przedstawił. Podobno Angela Merkel podczas wizyty w Warszawie zadeklarowała zacieśnienie współpracy pomiędzy niektórymi krajami Europy i pozostawiła dla Polski tę kwestię otwartą. Nas jednak nie interesuje pogłębianie integracji europejskiej, ale trwanie w tym, co jest, nawet jeśli to droga donikąd.
Mówiła pani, że niemożliwe jest utrzymanie status quo.
Tak i to tylko podkreśla nasze osamotnienie w Europie. Głosowanie w sprawie Donalda Tuska pokazało, że nawet państwa Grupy Wyszehradzkiej zaprotestowały przeciwko metodom uprawienia polskiej polityki zagranicznej. To ma być wizja?
Minister Waszczykowski stwierdził, że „musimy drastycznie obniżyć poziom zaufania wobec UE. Zacząć prowadzić politykę negatywną”.
Minister Waszczykowski wypowiedział te słowa przedwcześnie, ale obawiam się, że to będzie realizowane, bez względu na fatalne konsekwencje dla Polski. Trzeba powiedzieć sobie jasno: bez Unii znikniemy, dzisiejszy świat nie jest światem małych państw narodowych.
W wywiadzie dla Onetu prezes Kaczyński powiedział, że reelekcja Donalda Tuska może być obciążająca na rynku wewnętrznym, ale w rachunku międzynarodowym to działanie przyniosło same korzyści. Czy pani widzi jakiekolwiek z nich?
Korzyścią jest to, że umocniono pozycję Tuska na tyle, że został wybrany przy braku poparcia rządu własnego państwa.
Każdy, kto obserwował tę sytuację, włącznie z ceremonialnym powitaniem Beaty Szydło przez partyjnych oficjeli na Okęciu, widział jej absurd. To nie była tylko przegrana bitwa, ale całkowicie spartolona robota dyplomatyczna. Bardzo ostre słowa pod adresem Niemców czy Donalda Tuska i jego przyjaciół, wypowiadane przez przedstawicieli partii rządzącej, tylko utwierdzają ten negatywny wizerunek.
Czy w związku z rozdźwiękiem pomiędzy PiS-em a całą resztą europejskiej i krajowej sceny politycznej uważa pani, że interes partyjny rządzących pokrywa się z państwowym?
Nie, ponieważ w naszym interesie jest jak najsilniejsza Unia, a to nie jest w pełni zgodne z interesem partii. PiS głosi hasła bardziej narodowe, podobne do pomysłów Davida Camerona, który chciał sprowadzenia Unii do roli wspólnoty ekonomicznej. W naszym interesie jest zacieśnianie współpracy, chociażby ze względów bezpieczeństwa, rozwoju gospodarczego i swobodnego przepływu ludzi i usług. Ale interes partyjny przeważa, bo tego oczekuje elektorat PiS-u. Unia Europejska jest dobra, gdy daje, a nie, gdy wymaga.
Według badań CBOS 52 proc. Polaków popierało kandydaturę Donalda Tuska, w tym co piąty wyborca PiS-u [http://wyborcza.pl/7,75398,21437786,cbos-polacy-chca-tuska-na-czele-rady-europejskiej.html]
To jest zupełnie inna sprawa, warto zwrócić uwagę na to, jak negatywnie zostało ocenione „wtrącanie się” Europy w sprawy Trybunału czy działalność Komisji Weneckiej. Jeżeli będzie realizowany plan, o którym mówił Witold Waszczykowski, to narracja antyunijna zostanie zaakceptowana przez elektorat PiS-u.
Wśród Polaków bardzo duża grupa respondentów popiera Unię Europejską i jej politykę, ale niepokojące są wyniki w najmłodszych grupach wiekowych. W kategorii do 24. roku życia postrzeganie Unii Europejskiej jest znacznie gorsze niż w pozostałych. W tej młodej grupie jest najwięcej eurosceptyków, ponieważ Unia sama w sobie nie stanowi dla nich wartości. Oni nie pamiętają życia bez UE, nie mają żadnego porównania, więc krytykują to, co znają.
Bez Unii znikniemy, dzisiejszy świat nie jest światem małych państw narodowych.
Czy ten brak poszanowania dla instytucji i polityki unijnej nie jest skutkiem zaniedbań poprzedniego rządu, który skupił się na wielkich projektach infrastrukturalnych, a nie edukacji obywatelskiej?
Nie zgadzam się. Europejska Stolicy Kultury, obchody Dni Europy, rosnąca skala programu Erasmus to sztandarowe projekty edukacyjno-obywatelskie. Zapóźnienia infrastrukturalne były ogromne i unijną pomoc w ich niwelowaniu docenia prawie każda grupa wiekowa. Mam wrażenie, że te osiągnięcia europejskiej integracji są aktualnie dla nas tak oczywiste i naturalne, że trudno nam sobie wyobrazić funkcjonowanie bez nich. Nasze poparcie dla Unii jest wyższe niż w innych państwach regionu, zmieniło się na korzyść nawet wśród rolników, czyli grupy najbardziej przeciwnej akcesji Polski do UE.
Pojawiają się również zdania, że działanie PiS-u było obliczone na następne wybory prezydenckie. Chodziło o wzmocnienie argumentacji, że Donald Tusk to „niemiecki” kandydat, dlatego nie powinien zostać wybrany na najwyższy urząd w państwie.
Do wyborów pozostało jeszcze stosunkowo dużo czasu, ale jestem sobie w stanie wyobrazić ciąg dalszy narracji, która wypływa z głębokiego uczucia, jakim jest nienawiść.
Po szczycie w Brukseli ze strony polskiej opozycji pojawiły się głosy, że to początek drogi do Polexitu. Były ambasador RP w Waszyngtonie Ryszard Schnepf stwierdził, że do 2020 r. Polska będzie poza Unią. Tym zarzutom stanowczo zaprzecza kierownictwo Prawa i Sprawiedliwości. Czy według pani taka możliwość jest realna?
Oczywiście, że głównym celem PiS-u nie jest wyprowadzenie Polski z Unii Europejskiej. Ale jeżeli dalej będzie rozwijana retoryka antyunijna, która ma na celu osłabienie autorytetu Unii Europejskiej i państw członkowskich, tak by odebrać im mandat do ingerowania w polskie sprawy, to Unia się od nas odwróci. Nie sądzę, żeby to nastąpiło w tak krótkiej perspektywie, ale obecny model działania zmierza w tym kierunku. Rok 2020 jest szczególnie ważny, bo do tego czasu zagwarantowane są przyznane Polsce fundusze europejskie. Wyobrażam sobie polityków różnej maści, którzy będą zabiegali o nowe fundusze i jednocześnie wzbraniali się przeciwko dokładaniu do wspólnego budżetu. Obawiam się, że powoli stajemy się unijnym enfant terrible.
Taką rolę przez ostatnie lata pełniły Węgry.
Teraz przestały. Orbán potrafił grać na trzech różnych fortepianach: wewnętrznym, unijnym i rosyjskim jednocześnie. Premier Węgier zna języki, bryluje na salonach, prowadzi ciągłe rozmowy – uprawia czynną politykę. On dystansuje się od europejskich populistów, a my zbieramy ich poparcie. Polityka Orbána jest bardzo specyficzna, ale jest rzetelnie prowadzona.
Warto zwrócić uwagę na to, że państwo nie musi zostać wykluczone ze Wspólnoty w sposób formalny i ostentacyjny. Doskonale pokazali to Brytyjczycy, którzy krytykowali, podważali i negowali politykę Unii Europejskiej. Cameron nie chciał wyjścia Wielkiej Brytanii z UE, ale tak manipulował nastrojami społecznymi, że obróciło się to przeciwko niemu. Problem polega właśnie na zmianie myślenia o Unii Europejskiej, na które mają wpływ rządzący.
Czy europejska polityka rządu Prawa i Sprawiedliwości może stać się zakładnikiem krajowej retoryki?
Tego się obawiam. Bardzo dużo jest przykładów, w których dawne słowa samego Jarosława Kaczyńskiego obracają się dzisiaj przeciwko niemu. Chociażby kwestia „donoszenia za granicę”, o które oskarża się dzisiaj opozycję. Przecież wielokrotnie to samo robili przedstawiciele Prawa i Sprawiedliwości, kiedy zasiadali w ławach opozycyjnych.
Czy opozycji uda się trwale wykorzystać osłabienie PiS-u, związane z porażką w Brukseli?
Opublikowany przez Ryszarda Petru list na pewno był potrzebny, ale powinien on jednoczyć opozycję, a nie jedynie budować pozycję lidera Nowoczesnej. PO złożyła wniosek o konstruktywne wotum nieufności, co ma wymusić parlamentarną debatę na temat polskiej polityki zagranicznej. PiS ruszył do kontrofensywy medialnej i politycznej, starając się przykryć blamaż, w wyniku którego szef MSZ-u powinien stracić stanowisko.
Potrzeba zebrania jak najszerszego gremium, również pozaparlamentarnego, tak by te działania miały odpowiedni wydźwięk. PiS cofa się przed zjednoczoną siłą polityczną i społeczną, a pewne posunięcia w polityce zagranicznej są absolutnie niewytłumaczalne, nawet dla własnego elektoratu. Opozycja dostała prezent i powinna to wykorzystać.
Co chciała osiągnąć pani premier Beata Szydło, grożąc buńczucznie, że nie podpisze Deklaracji Rzymskiej na święto 60. urodzin Unii, jeśli nie będą uwzględnione polskie żądania? Zwłaszcza że tekst dokumentu był negocjowany od tygodni i polscy negocjatorzy przyjęli i zaakceptowali go już wiele dni temu. Premier musiała o tym wiedzieć. Dziennikarze szybko dotarli do dokumentu i poznali szczegóły, zawierał wszystko, o co obiecywała dzielnie walczyć.
Co się takiego wydarzyło, że dziś, przed wylotem do Rzymu, z równie jasnym czołem premier Szydło oświadczyła, że jednak dokument podpisze? Choć żadnych zmian do niego nie wprowadzono. To taktyka, przewidziana na potrzeby wewnętrzne, krajowe czy kreowanie się na najsilniejszą osobowość europejskiej polityki.
Szydło zazdrości władzy Kaczyńskiemu
Czy szło o pokazanie pisowskiemu elektoratowi, że jest twardą negocjatorką, o zatarcie przykrego wspomnienia po słynnej już porażce 27 do 1?
A może chodziło o wyprowadzenie z równowagi opozycji, która oczywiście natychmiast zareagowała na wyznanie premier Szydło? O budowanie dramatycznego napięcia, podkręcanie niepewności? Może chodziło o uszczypnięcie Donalda Tuska, który nie ma już prawa identyfikowania się z polską flagą, ale wciąż jest Polakiem i brak polskiego podpisu w Rzymie byłby z pewnością dla niego kłopotliwym zdarzeniem?
A może zabiegała pani premier o zepsucie atmosfery uroczystości. Bo Unia ją irytuje i wciąż nie może pojąć, na czym polega Wspólnota.
Unia pewnie ma wady, ale jej idea dała powojennym pokoleniom prawdziwe, największe szczęście życia i rozwijania się w pokoju, bez obawy, że znów przyjdzie ginąć na frontach wojny i umierać bez sensu. Już samo to wystarczy, by świętować sukces i cieszyć się z powodzenia projektu europejskiego, a także modlić o jego dalsze powodzenie (Jan Paweł II zapewne wspiera Europę z całych sił swej świętości).
Może wreszcie pani premier pozazdrościła Jarosławowi Kaczyńskiemu londyńskiej wizyty i też chciała się znaleźć na pierwszych stronach gazet, w centrum zainteresowania? Jeśli tak, to się akurat udało. Wszystkie ważne europejskie gazety napisały o Polsce, nazywając zapowiedź protestu niezrozumiałym zachowaniem dziecka w piaskownicy, obwiniając Warszawę o brak solidarności, egoizm, przysparzanie kłopotów Europie, wytykając przywary, jakich przecież nam nie brakuje.
Pani premier Szydło nie jest Żelazną Damą europejskiej polityki i nigdy nią nie będzie. Choćby nie wiadomo jak i czym próbowała szantażować Brukselę. Ale jeśli chce być witana z uśmieszkiem politowania, traktowana na politycznych salonach jak histeryczna kobieta z notoryczną skłonnością do zmiennych nastrojów, w żakiecie z broszką – to niech to robi na własny koszt. Nie na koszt większości Polaków, którzy Unię Europejską szanują i cenią sobie polską obecność w gronie europejskich państw.
Rząd PiS, aby uniknąć porażki #27do1, stawia warunki, które już są spełnione… i ogłasza sukces dyplomacji 🙂 #WarunkiSzydło #MnieŚmieszy
Telewizyjne przemówienie premier Szydło pokazuje zaniepokojenie obozu obecnej pisowskiej władzy. Nie tylko spadkiem poparcia sondażowego, także fatalnymi konsekwencjami pisowskiej polityki antyeuropejskiej. Źle napisane i wygłoszone „orędzie” ma uspokoić tę część pisowskiego elektoratu, która zaczyna się denerwować na tle tej polityki, bo jej egzystencjalne interesy polegają na uczestnictwie Polski w UE.
Wątpliwe, czy treść i ton przemówienia Szydło te obawy rozwieją. Raczej przeciwnie: jest kolejnym przykładem odcinania się PiS od Unii, jaka jest, na rzecz Unii, jaka istnieje tylko w pobożnych życzeniach eurosceptyków.
Że Unia przeżywa kłopoty, wszyscy wiemy. Sęk w tym, jak możemy jej pomóc, jeśli wciąż chcemy w niej być. Uczciwie mówił o tym szef Komisji Europejskiej Jean-Claude Juncker. Jego biała księga na temat przyszłości UE wylicza różne scenariusze. Najbardziej prawdopodobny zakłada, że dalsza integracja będzie bardziej elastyczna. Wszyscy członkowie Unii mogą w niej uczestniczyć, ale nie muszą. Kto nie chce, może nie chcieć, lecz musi się liczyć z konsekwencjami dobrowolnej samoizolacji od głównego nurtu, który wyznaczają nie eurosceptycy czy euroentuzjaści, lecz eurorealiści.
Szydło zbyt nostalgiczna w sprawie Unii
Powrót do Unii sprzed Traktatu z Maastricht jest w ich ocenie niemożliwy i niepożądany w obecnym globalnym świecie. Szydło jest w tym sensie „euronostalgiczką”, której sentymenty mogą poruszyć tylko innych nostalgików, lecz nie będą wzięte pod uwagę przez unijnych strategów. Tych faktów nie da się zneutralizować chrześcijańską retoryką i wytykami pod adresem „mielizny”.
Efekt będzie taki, że w Brukseli utwierdzi się przekonanie, że to raczej Polska pod rządami PiS osiadła politycznie na mieliźnie, skąd wysyła w butelce swoje SOS pod tytułem „Deklaracja Warszawska”. Tę butelkę może wyłowić ten czy ów eurosceptyczny polityk, ale Unia nie tego od Polski oczekuje.
Postulaty zgłoszone przez rząd pisowski pod adresem omówiłem wcześniej w felietonie o „unijnych nonsensach premier Szydło”. Wbrew jej zapewnieniom są wyrazem niechęci do Unii realnej i pobrzmiewa w nich ton Polexitu. Z takim przesłaniem pani Szydło pojechała do Rzymu na obchody 60-lecia najbardziej ambitnego projektu w historii nowożytnej cywilizacji zachodniej.
„W minutę”: 24 marca 2017 r.
Prof. Andrzej Friszke: Język PiS to język Gomułki
MARZEC 25, 2017, JUSTYNA KOĆ
Można by pisać prace naukowe o zbieżności języka PiS-u z językiem Gomułki. Tam jest mnóstwo podobieństw. Retoryka antyniemiecka jest w istocie antyzachodnia. W skrócie to skupienie na „ludzie” – nie ma obywateli, są Polacy, naród, narodowe itd. Mówi się: „suweren” to my, zatem partia to naród. Opozycja to „siły zewnętrzne”. To wszystko są klisze dla kogoś, kto ma wyczulony słuch. To kalki propagandy komunistycznej. Dzisiaj Kościół wobec tej propagandy całkowicie zawodzi. Powiem nawet bardzo ostrymi słowami: Kościół zdradził sam siebie. Zdradził najważniejsze idee Jana Pawła II i kardynała Wyszyńskiego. Popadł w tępy nacjonalizm – mówi nam prof. Andrzej Friszke, historyk, członek Rady IPN
Justyna Koć: W niedawnym wywiadzie dla jednego z prawicowych tygodników Jarosław Kaczyński winą za Brexit obarcza Angelę Merkel, mówi też, że premier Szydło na szczycie Unii postawiła się Niemcom, a Donald Tusk był kandydatem Niemiec. Czy wracają do Polski antyniemieckie nastroje?
Prof. Andrzej Friszke: Tak, a nawet jest jeszcze gorzej. Nawet w tych przykładach, które pani podała, jest zawarte myślenie, że zachodnia Europa równa się Niemcy. Tego wcześniej nie było. Zawsze była jeszcze Francja, Włochy, państwa skandynawskie. PiS nie robi takich rozróżnień, Unia to Niemcy. I próbują takie myślenie wepchnąć w głowę swoim zwolennikom.
Nawet ostatnia decyzja o Europie dwóch prędkości według Jarosława Kaczyńskiego to wina Niemiec i Angeli Merkel, a przecież na rozmowach w Wersalu, gdzie zapadła ta decyzja, byli też prezydent Francji, premier Hiszpanii i Włoch.
To redukcja robiona po to, żeby powiedzieć, że Niemcy to Unia. Co prowadzi do widzenia na Zachodzie tylko dwóch realnych sił – Niemiec i Stanów Zjednoczonych, no i do pewnego stopnia Wielkiej Brytanii.
Jest zakorzenione bardzo mocno w polskiej tradycji politycznej, zwłaszcza endeckiej, że wrogiem Polski są Niemcy – to zasadniczy, główny wróg, dominujący nad nami cywilizacyjnie, a przez to bardzo groźny.
Myśli pan, że to początek polityki, o której mówił minister Waszczykowski, że czas na negatywną politykę względem Unii?
Może tak być, wiemy, że polityka ministra Waszczykowskiego to polityka PiS-u i Jarosława Kaczyńskiego.
A dlaczego Niemiec to ten zły?
Jest zakorzenione bardzo mocno w polskiej tradycji politycznej, zwłaszcza endeckiej, że wrogiem Polski są Niemcy – to zasadniczy, główny wróg, dominujący nad nami cywilizacyjnie, a przez to bardzo groźny. Taka była narracja narodowej demokracji, która się ciągnęła od początku XX w. przez dziesięciolecia i dowodem jej prawdziwości były tragiczne zbiorowe doświadczenia II wojny światowej. Dla ludzi myślących tymi kliszami wojna, okupacja i zbrodnie hitleryzmu to nie było coś „wyjątkowego”, zawinionego przez ideologię, tylko konsekwencja tego, czym Niemcy są. Była nawet taka książka, popularna wówczas, „Polska-Niemcy. Dziesięć wieków zmagania” napisana przez historyka Zygmunta Wojciechowskiego.
Do tego mniemania o odwiecznym niemieckim wrogu odwoływała się propaganda komunistyczna, widząc – słusznie zresztą – że takie przekonanie prowadzi do uznania za konieczność oparcia Polski o Związek Radziecki – alternatywy nie ma. Jeżeli Niemcy są i będą zawsze groźne, a zarazem w świecie podzielonym na bloki są forpocztą Zachodu – długo się mówiło, że Niemcy to forpoczta imperializmu amerykańskiego wobec nas – to logiczną konsekwencją jest szukanie oparcia o Wielkiego Brata ze wschodu. Tę narrację propaganda komunistyczna upowszechniała konsekwentnie do roku 1970. Oczywiście w tym mieścił się problem Ziem Zachodnich, które Polska otrzymała w 1945 r. i trzeba powiedzieć, że to nie było do końca wydumane, bo Ziemie Zachodnie do 1970 roku nie były uznawane przez państwa NATO za trwale należące do państwa polskiego.
Jeszcze raz podkreślę, że retoryka antyniemiecka jest w istocie antyzachodnia. Bo także Francja nas chciała oszukać z helikopterami, a potem sprzedać za złotówkę Rosji okręty. Francja jest zależna od Niemiec. To antyzachodnia propaganda na skalę, jakiej w Polsce nie było od czasów Gomułki. A nawet gorzej, bo Francję wtedy poważano.
Dopiero w 1970 roku podpisany został układ PRL-RFN, układ, który uznawał Ziemie Zachodnie – dawne niemieckie – za polskie. Wtedy polityka antyniemiecka zelżała?
I to znacznie zelżała. W epoce Gierka nie można mówić o polityce antyniemieckiej. Były jej elementy, bo część aparatu władzy, ta część niezwykle dogmatyczna, czasem próbowała sprzedawać wątki antyniemieckie. Lata 70. to jednak epoka przyjaźni Gierka z kanclerzem Schmidtem. Polska otrzymała ogromną pomoc gospodarczą z Niemiec, i te wątki antyniemieckie wyciszono.
W okresie stanu wojennego też nie były eksponowane. Wtedy nie Niemcy były głównym wrogiem Polski i sojusznikiem „Solidarności”, tylko Reagan i Stany Zjednoczone. Niemcy mieściły się wówczas po „dobrej stronie” jako przeciwnik ostrych podziałów Wschód-Zachód. Oczywiście dużą rolę odgrywały względy gospodarcze. Polska była bardzo zadłużona w Niemczech i musiała mieć pozytywne relacje z rządem niemieckim, by uzyskiwać prolongatę w spłacaniu długów. Dla społeczeństwa natomiast znaczenie pozytywne miała ogromna pomoc humanitarna, żywnościowa, idąca do zwykłych Polaków głównie za pośrednictwem kościołów.
Idąc dalej: pogarda dla autonomii i niezależności ludzi kultury, czyli „salonu” oderwanego od ludu i jego potrzeb, pogarda dla kultury wysokiej, eksperymentu w sztuce, dla nowinek płynących z Zachodu. Kult prostego człowieka, który „babę ma pod butem, dzieci też, i nikt mu tu nie będzie gadał”. To wszystko wzory kulturowe popularyzowane w czasach gomułkowskich.
A jak pan patrzy na obecną politykę rządu PiS, na okładki prawicowych, prorządowych gazet, gdzie Donald Tusk przemalowany jest na Niemca w mundurze z II wojny światowej, to nie przypomina to panu czasów Gomułki?
Zdecydowanie! Tam jest dużo zapożyczeń i wiele ich przykładów. Uważam wręcz, że można by pisać prace naukowe o zbieżności języka PiS-u z językiem Gomułki. Tam jest mnóstwo podobieństw. Jeszcze raz podkreślę, że retoryka antyniemiecka jest w istocie antyzachodnia. Bo także Francja nas chciała oszukać z helikopterami, a potem sprzedać za złotówkę Rosji okręty. Francja jest zależna od Niemiec. To antyzachodnia propaganda na skalę, jakiej w Polsce nie było od czasów Gomułki. A nawet gorzej, bo Francję wtedy poważano.
Powiedział pan, że jest wiele zapożyczeń i przykładów. Jakich?
Długo można by się rozwodzić nad podobieństwem propagandy dziś i czasów Gomułki. W skrócie to skupienie na „ludzie” – nie ma obywateli, są Polacy, naród, narodowe itd. Mówi się: „suweren” to my, zatem partia to naród. Opozycja to „siły zewnętrzne”. To wszystko są klisze dla kogoś, kto ma wyczulony słuch. To kalki propagandy komunistycznej, zwłaszcza z czasów Gomułki. Kult partyzantów, jeden rodzaj patriotyzmu utożsamiany z partyzantami z lasów. To przecież odwołanie do schematu moczarowskiej wizji patriotyzmu. Idąc dalej: pogarda dla autonomii i niezależności ludzi kultury, czyli „salonu” oderwanego od ludu i jego potrzeb, pogarda dla kultury wysokiej, eksperymentu w sztuce, dla nowinek płynących z Zachodu. Kult prostego człowieka, który „babę ma pod butem, dzieci też, i nikt mu tu nie będzie gadał”. To wszystko wzory kulturowe popularyzowane w czasach gomułkowskich.
Natomiast w przypadku Kaczyńskiego i PiS-u – nie ma nic istotnego do załatwienia z Niemcami. Jest tylko ideologia i wyobrażenia, mity. W związku z tym nie sądzę, żeby nastąpiła korekta, chyba że koszty tej polityki będą tak wielkie, że zmuszą Kaczyńskiego i PiS do zmiany retoryki, bo to retoryka cyniczna.
Co musi się stać, aby PiS zrezygnował z tej antyniemieckiej retoryki? Widzi pan szanse na jakiś relatywizm poglądów?
Niestety nie. Polityka Gomułki miała aspekt racjonalny – wymuszanie uznania Ziem Zachodnich, i w jakimś sensie pragmatyczny – miała Polskę wiązać ze Związkiem Radzieckim jako jedynym realnym sojusznikiem. Gomułka miał do załatwienia ważną kwestię, jaką było międzynarodowe uznanie Ziem Zachodnich i trzeba przyznać, że dążył do tego konsekwentnie. Chciał wymusić uznanie granicy przez RFN. W momencie, kiedy ta granica została uznana przez Niemcy zachodnie jako nienaruszalna, ten pragmatyczny powód ustawiania się w silnej opozycji do Niemiec stracił znaczenie. Polityka, którą prowadził później Gierek względem Niemiec, nie była kwestionowana.
Natomiast w przypadku Kaczyńskiego i PiS-u – nie ma nic istotnego do załatwienia z Niemcami. Jest tylko ideologia i wyobrażenia, mity. W związku z tym nie sądzę, żeby nastąpiła korekta, chyba że koszty tej polityki będą tak wielkie, że zmuszą Kaczyńskiego i PiS do zmiany retoryki, bo to retoryka cyniczna. Była pani Merkel w Warszawie i widać było, że można tej retoryki nie używać. Wszystkie działania, które dziś następują, mogą doprowadzić do zmiany stosunków polsko-niemieckich. Nawet przy zachowaniu obecnego rządu Niemiec. A jeżeli CDU przegra, nie daj Boże, wybory i nastąpi powrót do orientacji kanclerza Schroedera, czyli szukania porozumienia z Moskwą, to wtedy izolacja Polski będzie jeszcze głębsza i znajdziemy się w bardzo nieciekawej czy wręcz groźnej sytuacji.
Myślę, że PiS w ogóle nie lubi Zachodu, bo nie lubią liberalizmu, społeczeństwa wolnego, otwartego, swobodnego i jest ogromna bariera kulturowa, która każe czuć im się obco w tym świecie. Do tego dochodzi poparcie przez Zachód opozycji w Polsce i poparcie dla Tuska. A wcześniej Geremka, Mazowieckiego, Bartoszewskiego. To są wszystko „wrogie siły”. Oni chcą w ogóle innej Polski.
Nie brzmi to optymistycznie.
Bo uważam, że jesteśmy w trudnym momencie i bardzo niebezpiecznym.
Dlaczego Kaczyński tak bardzo nie lubi Niemiec? Mówił pan wcześniej, że utożsamia Zachód z Niemcami, a wiadomo, że Zachód jest zły, bo Komisja Wenecka, bo się czepia o praworządność, o Trybunał, ale czy możemy poszukać tu drugiego dna?
Myślę, że PiS w ogóle nie lubi Zachodu, bo nie lubią liberalizmu, społeczeństwa wolnego, otwartego, swobodnego i jest ogromna bariera kulturowa, która każe czuć im się obco w tym świecie. Do tego dochodzi poparcie przez Zachód opozycji w Polsce i poparcie dla Tuska. A wcześniej Geremka, Mazowieckiego, Bartoszewskiego. To są wszystko „wrogie siły”. Oni chcą w ogóle innej Polski. Zatem Polska, która jest powiązana nićmi kulturowymi z Zachodem, jest im głęboko obca.
Wszyscy chcą iść na Zachód, tylko PiS szuka jakiejś własnej formy idei państwa, narodu, religii, czegoś, co nie istnieje w Europie zachodniej i istnieć nie będzie. To zaskakująca próba wyizolowania samych siebie.
To idée fixe. Jaka może być inna Polska? Tu nie ma alternatywy – albo powiązanie z Zachodem i Unią, albo Rosją.
Właśnie tak. PiS próbuje przeciwstawić Zachodowi Grupę Wyszehradzką, sojusz państw, które są konserwatywne, chłopskie, ludowe. Tylko to wizja absurdów, bo np. Czechy są mieszczańskie i zsekularyzowane, poza tym te kraje szukają właśnie oparcia w Zachodzie i jego wielkiej sile, także ekonomicznej. To było wyraźnie widać w czasie głosowania na szczycie. Największa klęska PiS-u to właśnie brak poparcia któregokolwiek z krajów wyszehradzkich. Wszyscy chcą iść na Zachód, tylko PiS szuka jakiejś własnej formy idei państwa, narodu, religii, czegoś, co nie istnieje w Europie zachodniej i istnieć nie będzie. To zaskakująca próba wyizolowania samych siebie.
Czy możemy powiedzieć, że Niemiec zastąpił w tej negatywnej konotacji Żyda?
Nie mieszałbym tych dwóch ksenofobii. Żyd jest dalej zły, ale to coś wewnątrz naszego społeczeństwa. Niemiec to ktoś z zewnątrz. Nie ma mniejszości niemieckiej w Polsce, może gdzieś na Opolszczyźnie. Niemiec to siła zewnętrzna, której część społeczeństwa – idąca za PiS – się boi i odwołuje do poczucia niższości ludzi w Polsce. Niemcy to ci bogaci, sprytni, silni, jeżdżą mercedesem, mają wysokie PKB. To takie poczucie ubogiego i zakompleksionego krewnego. Na tym bazuje to poczucie w sensie psychologicznym. Oczywiście są tu elementy wspólne z Żydem, czyli obcym w ogóle. Jednak nie da się tego łatwo powiązać.
List biskupów polskich do niemieckich z 1965 roku wynika właśnie z tej perspektywy. To polityka z perspektywą trwałą, to polityka Wojtyły, licznych środowisk katolickich, żeby właśnie budować mosty porozumienia z Niemcami. Zresztą po stronie Niemiec to było, mimo początkowych oporów, rozumiane. To był ogromny proces, który dziś jest zupełnie zapomniany.
Czy ta dzisiejsza antyniemieckość może wynikać z doświadczeń II wojny światowej?
Problem antyniemieckości wynikający z II wojny światowej i zbrodni w sposób naturalny zanikł w latach 70. i następnych dziesięcioleciach. Złożyło się na to wiele kwestii. Przemiany pokoleniowe, naturalna integracja Ziem Zachodnich, brak realnych konfliktów z państwem niemieckim, ogromna pomoc Niemiec dla Polski w latach 70. i 80., także paczkowa, wyjazdy do Niemiec Polaków, akcja Kościoła katolickiego, zaczynając od listu biskupów polskich do biskupów niemieckich. Zresztą zatrzymajmy się przy tym na chwilę.
Mówimy o słynnym liście biskupów polskich do niemieckich z 1965 roku. „Wybaczamy i prosimy o wybaczenie”…
Tak. Wówczas biskupi polscy z kardynałami Wyszyńskim, Wojtyłą, Kominkiem i innymi doskonale wiedzieli, że problem znormalizowania stosunków z Niemcami i zasypywania nienawiści jest fundamentalnie ważny, jeżeli Polska ma wyjść z izolacji jako przybudówka ZSRR. Jeżeli ma otworzyć się na Europę, to nie ma innej drogi do niej niż przez Niemcy. A zatem trzeba powściągnąć nawet własne poczucie krzywdy i trzeba myśleć o przyszłości i lepszym świecie. Ten list biskupów polskich do niemieckich z 1965 roku wynika właśnie z tej perspektywy. To polityka z perspektywą trwałą, to polityka Wojtyły, licznych środowisk katolickich, żeby właśnie budować mosty porozumienia z Niemcami. Zresztą po stronie Niemiec to było, mimo początkowych oporów, rozumiane. To był ogromny proces, który dziś jest zupełnie zapomniany.
Dziś polityka polska jest samobójcza. To samobójstwo popełniane na kilku bardzo ważnych polach racji stanu w imię jakichś dziwnych dogmatów ideologicznych, w imię absolutyzacji jednej partii, jednej władzy, populistycznej ideologii. To wszystko jest jak sen aberracyjny. Realnie to Polsce bardzo szkodzi. Trudno mi znaleźć w historii ekipę, która chciałaby szkodzić własnemu krajowi.
List uważany jest za jeden z najważniejszych etapów pojednania polsko-niemieckiego.
Tak, bo za nim szły realne polityczne zachowania procentujące dla Polski, na przykład poparciem niemieckich kardynałów dla Wojtyły na konklawe w 1978 roku. Niewątpliwie w tamtych czasach Kościół był ważnym elementem budowania współżycia w pokoju i perspektywie dobrych stosunków.
Mam wrażenie, że z tamtego mądrego Kościoła dzisiaj niewiele pozostało.
Dzisiaj Kościół wobec tej propagandy całkowicie zawodzi. Powiem nawet bardzo ostrymi słowami: Kościół zdradził sam siebie. Zdradził najważniejsze idee Jana Pawła II i kardynała Wyszyńskiego. Popadł w tępy nacjonalizm.
Panie profesorze, a gdzie widzi pan inne konotacje w historii obecnej polskiej polityki? Mówię o zamachu na Trybunał Konstytucyjny i praworządność, o wybijaniu nastrojów nacjonalistycznych, obaw, ksenofobii.
Ciężko powiedzieć, bo mam wrażenie, przynajmniej w tych wątkach, o których mówimy, że dziś polityka polska jest samobójcza. To samobójstwo popełniane na kilku bardzo ważnych polach racji stanu w imię jakichś dziwnych dogmatów ideologicznych, w imię absolutyzacji jednej partii, jednej władzy, populistycznej ideologii. To wszystko jest jak sen aberracyjny. Realnie to Polsce bardzo szkodzi. Trudno mi znaleźć w historii ekipę, która chciałaby szkodzić własnemu krajowi. Nawet Gomułka, o którym tu rozmawialiśmy, miał racjonalne podłoże swojej polityki. Musiał legitymizować władzę w pokoleniu, które właśnie wyszło z wojny. Z drugiej strony, aby wymusić na Niemcach uznanie granicy na Odrze i Nysie, a po trzecie wymusić poczucie, że ze Związkiem Radzieckim musimy trzymać, bo Niemcy są groźne dla Polski. To miało pewną racjonalność. Na tamtym etapie te założenia nie były szaleństwem. Dziś nie widzę żadnego sensu takiej polityki, jaką prowadzi rząd PiS.