[Straszny tydzień] Najstraszniejsze gry okiem redakcji

halloween2

Czy lubicie się bać? Podobno każdy z nas lubi od czasu do czasu przyjąć porządną dawkę wyskakujących potworów czy wyłażących z telewizora nastoletnich dziewczynek. Halloween to najlepszy dzień, aby choć przez chwilę poczuć grozę. W końcu ciężko przejść obok dnia, w którym umarli powstają z grobów, grupy wampirów przemierzają ulice w celu porwania swoich ofiar, a Boogeyman wyłazi nie tylko z szafy czy spod łózka, ale również z ekranów naszych telewizorów i monitorów.

Silent Hill, Outlast, a może Slender? Czego boi się redakcja Gramowiska?

Kamil „Demix” Świeczkowski

Rzadko gram w straszne gry, bo po prostu się boję. Dlatego nawet ich nie zaczynam, bo najczęściej ich nie kończę. Często zdarza się, że utknę w jakimś miejscu i mam już dosyć dalszej rozgrywki. Najstraszniejsze gry w jakie grałem można policzyć na palcach jednej dłoni, tak więc jest to na pewno „Amnesia”, „Dead Space” i może trochę „The Evil Within”. W tym ostatnim głównie za sprawą niesamowitego klimatu, który wzbudza grozę, a do tego jest wiele psychodelicznych momentów, które ryją banię. Te duże gry są jednak niczym przy niewielkich, darmowych produkcjach. Jedynymi tytułami, które przestraszyły mnie do takiego stopnia, że aż krzyknąłem z przerażenia, był „Slender” i „Survivors”. Mimo, że rozgrywka jest oklepana, to za pierwszym razem te dwie gry robią piorunujące wrażenie.

amnesia

SirGracz

Najstraszniejsza gra w którą było mi dane zagrać? Cóż, zdecydowanie będzie to pierwsza odsłona „Slendera”. Wiem, że dziś nikt już nie boi się wysokiego pana bez twarzy, lecz gdy ja po raz pierwszy odpaliłem produkcję studia Parsec kompletnie wsiąknąłem. Nie wiedziałem o tej produkcji nic, o samym Slendermanie też nic a nic. Więc element zaskoczenia był bardzo duży. Odpalam grę, chodzę po lesie, w środku nocy i wszystko jest zagrodzone. Klimat lokacji jest świetny, podnoszę pierwszy manuskrypt i wtedy zaczyna się walka o przetrwanie… Jednak jest pewien haczyk, gra robi duże wrażenie tylko za pierwszym razem – potem wkrada się nuda. Lecz nie możemy oczekiwać za dużo od darmowej gry Indie, tym bardziej że kolejna, już płatna odsłona w ogóle nie jest straszna. Jeśli ktoś jeszcze jakimś cudem nie grał, to polecam – dreszczyk emocji gwarantowany, tym bardziej w Halloween.

slender x2

Bartosz Gabiś

Tym co się w moją wstydliwą historię gracza wpisało na zawsze, jest pierwsze spotkanie z grą „F.E.A.R.”. Nic nie dostarczyło mi tylu emocji w przeciągu kilku minut, tak samo jak też nigdy wcześniej nie wyładowałem całego magazynku w… Myślałem, że te wszystkie historie o tym jak straszna jest ta gra są wyssane z palca. Niemniej nie potraktowałem tych opinii na serio w związku z czym solidnie się przygotowałem by doznanie strachu pod śrubować. Poczekałem aż przyjdzie wieczór i będę sam w domu, zasłoniłem rolety, zamknąłem drzwi i podkręciłem dźwięk najbardziej jak się dało, a do tego założyłem słuchawki. Już menu zapowiadało, że pomyliłem się, ale myślę: co tam, to tylko projekt menu głównego. Potem to już wiecie jak to się mogło skończyć. Atmosfera rodem z azjatyckich horrorów dopada gracza w pierwszych sekundach gry. Skradając się korytarzami prosiłem by nie było za zakrętem jakiegoś przeciwnika. W końcu nerwy doszły do tego poziomu, że po otworzeniu jednych z drzwi (przy włączonej latarce) niewiele myśląc zareagowałem instynktownie i cały magazynek wyładowałem w podejrzanego potwora. Gdy kurz opadł, okazało się, że uśmierciłem własny cień.

fear

Denis „NeoKoriban” Wychowałek

Jedną z serii gier, które do dzisiaj powodują na moim ciele gęsią skórkę jest „Dead Space”. Od pierwszej styczności z tym uniwersum czuję nie opisany lęk przed tym, co czai się za rogiem, pragnie mnie rozczłonkować i ma kształt bliżej nieopisanego potwora. Klimat zaszczucia we wszystkich częściach z pewnością tworzą klaustrofobiczne pomieszczenia, z których nijak nie można się wydostać, gdyż znajdujemy się przestrzeni kosmicznej. Warto jeszcze wspomnieć o efektach dźwiękowych, bombardujących zewsząd przerywających niesłychaną ciszę pustki statku. Z części na część są one wzbogacane o nowe doznania, jak płacz dziecka, podskakujące pralki i dziwne odgłosy, które nie wiadomo jakie straszności mogą ze sobą nieść. W tę produkcję nigdy nie grałem będąc spokojny, a mając słuchawki na uszach i zgaszone światło przy każdym szmerze czułem szybsze bicie serca. Niektórzy mówili po premierze ostatniej odsłony, jak to klimat uleciał, bo wprowadzono do rozgrywki jasne, otwarte przestrzenie oraz kompana, który może dołączyć do tułaczki po nieprzyjaznej planecie. Jednak nadal klimat grozy został zachowany. Nadal trzeba czuwać, by wróg nie zaszedł od niespodziewanej strony i nie urządził wielkiej sieczki, gdzie ofiarą będzie główny bohater. Cały klimat gry przypomina mi swoją drogą ten znany z filmu „Event Horizon”, w Polsce znanym jako „Ukryty Wymiar”, gdzie załoga statku Horizon zniknęła w tajemniczych okolicznościach, a poznawanie przez grupę ratunkową prawdy i losów jaki spotkał tych pierwszych dostarcza niezapomnianych przeżyć. Mogę nawet powiedzieć, że w wielu momentach film wydaje się straszniejszy od wszystkich części „Obcego”.

dead space

Rafał „Kirabaxior” Rudnicki

Horrory zanadto nie przykuwają mojej uwagi. Grałem co prawda w „Slendera” czy „Amnesię”, ale gry te mają z reguły straszyć cały czas, więc ciężko wyróżnić w nich jeden konkretny moment. Mam nadzieję, że pamiętacie „F.E.A.R’a”, kapitalnego FPSa z przewijającą się, nieszkodliwą, skąpo odzianą dziewczynką. Był tam taki moment, nie pamiętam w którym rozdziale, w której Alma nie pojawiała się od dłuższego czasu – przez co zaznałem spokoju ducha. Idę więc sobie korytarzem, idę, patrzę – drabina. Przymierzam się do schodzenia po niej, odwracam się, a metr ode mnie stoi ona – w czerwonej sukni. Że tak stwierdzę kolokwialnie, posr**em się. To też mój ulubiony moment do pokazywania znajomym. Mamuśka prawie wyrzuciła mnie z domu, gdy jej to pokazałem…

alma

JR_N7

Najstraszniejszą grą, w jakiej dane mi było spróbować swych sił był… „Half-Life 2”. Konkretniej rozdział w Ravenholm. To opanowane przez straszliwą infekcję miasteczko powinno być wzorem dla wszystkich twórców horrorów. Połączenie modernistycznej, znanej nam świetnie architektury z zombie i motywami makabrycznymi było strzałem w dziesiątkę. Uczucie niepewności, gdy słyszysz, jak coś wdrapuje się po rynnie, otwarty strach, gdy napiera na ciebie stado zombie, a ty nie masz ani jednego naboju – to będzie wam towarzyszyć w trakcie całego rozdziału. To najstraszniejsza lokacja w jakiejkolwiek grze, którą odwiedziłem, a przebyłem naprawdę sporo – Ravenholm obroniło się m.in. przed „Outlastem” i „Slenderem”.

PS: Odsłuchajcie sobie na YT puszczony od tyłu głos zombie. Ciarki przechodzą.

half_life_2_episode_two

Radosław „Kraju” Krajewski

Rzadko gram w horrory. Nic nie działa tak dobrze na mnie, jak typowe jump scare, więc omijam szerokim łukiem nie tylko takie gry jak „Slender” ale również większość produkcji filmowych z tegoż gatunku. Nie lubię się bać, a bardziej od wyskakujących potworów i scen pełnych gore, cenię sobie dobre historie ze świetnym klimatem. Tak jak sprzed laty zachwycałem się filmem „Amityville” z 2005 roku, tak grą, która na dobre mnie wystraszyła był „Gone Home”. Jak to, przecież to symulator chodzenia po wielkiej posiadłości? O produkcji The Fullbright Company nie wiedziałem zbyt wiele przed zagraniem i przez pierwsze 30 minut gry, moja wyobraźnia co chwilę płatała mi figle. Tytułowy dom ma specyficzną aurę, której dziwnie się bałem. Wielokrotnie kątem oka widziałem w drzwiach czy na schodach jakąś postać. Oczywiście nikogo takiego tam nie było, ale dopiero po jakimś czasie uświadomiłem sobie, że „Gone Home” to nie horror i nic mi nagle nie wyskoczy, niczym Slenderman zza krzaka.

690564_20130814_screen014

A wy czego się boicie?

Dodaj komentarz