Wyobraź sobie taką sytuację: wstajesz rano, za oknem masz wspaniały krajobraz na Dolomity, a w oddali spoglądasz na szczęśliwych rowerzystów, którzy pokonują trasę Sella Ronda Bike Day. Tak miał wyglądać tamten sobotni poranek, zanim spadł śnieg. Tak, śnieg. We wrześniu, w Alpach.

Nie powinno to specjalnie nikogo dziwić, w szczególności że prognozy mniej więcej już tydzień przed imprezą pokazywały właśnie sypiący biały puch z nieba. Ale zdziwiło. Przede wszystkim organizatorów, którzy wprost przyznali, że mieli nadzieję na niesprawdzalność prognoz.

Przyjeżdżając w przeddzień wydarzenia do Corvary też nie wierzyliśmy, że tak może być. Spoglądając na termometr o 18:00 widzieliśmy wskazywane 19 stopni, mimo że byliśmy na ok. 1500 m n.p.m. Łudziliśmy się, że lato zostanie z nami na dłużej. Nie zostało. Przez noc i poranek sytuacja zmieniła się o 180 stopni. Najpierw zaczął padać marznący deszcz, który z minuty na minutę stawał się coraz bardziej biały.

Sella Ronda w śniegu

Góry otulone mgłą też nie pokazywały całej prawdy. A wyżej było jeszcze gorzej – na każdej z przełęczy, którą tego dnia mieli pokonać rowerzyści spadło od 5 do 15 cm świeżego białego puchu. Nie najlepiej. Organizator ograniczył się do lakonicznego komunikatu: „z uwagi na warunki na drodze nie rekomendujemy jazdy”.

To nie powstrzymało wielu śmiałków, którzy od rana (i to nawet na krótko!) wspinali się na Passo Gardena. Cóż, może nie jest tak źle – pomyśleliśmy i po krótkim namyśle podjęliśmy decyzję, że też jedziemy! W końcu po to przyjechaliśmy.

Sella Ronda Bike Day to wydarzenie organizowane dwa razy do roku: w czerwcu i wrześniu. Impreza polega na przejechaniu rundy wokół Sella Ronda – jednego z najpiękniejszych miejsc Dolomitów i Alp. Ruch samochodowy w trakcie trwania eventu jest wstrzymany, a nieliczne pojazdy, które muszą np. dotrzeć do miejsca zamieszkania eskortuje policja.

Nie ma znaczenia w którym miejscu trasy rozpoczyna się robienie pętli, tak samo jak i gdzie się ją kończy. Nie ma zapisów, wpisowego, ani żadnych dodatkowych wymagań poza rowerem i chęcią jazdy. Z drugiej strony dostajemy perfekcyjnie zabezpieczoną trasę, kilkunastu fotografów dokumentujących nasze zmagania na każdej przełęczy i nieopisaną frajdę z jazdy.

Zimowy krajobraz gór

Edycja jesienna z tego roku zostanie zapamiętana na długo. Takich warunków nie spodziewał się nikt! Gdy o poranku Facebook zalały zdjęcia zaśnieżonych przełęczy, niewielu miało nadzieję na świetny dzień na rowerze. Wydawało się, że jest to niemożliwe. A jednak. Drogi szybko odśnieżono, choć przecież wcale nie musiano.

Passo Campologno
Passo Campolongo o 8:00 /screen z FB SRBD
Passo Gardena
Passo Gardena o 8:00 /screen z FB SRBD

Przecież z kilkunastu tysięcy uczestników poprzednich edycji, teraz odwagę by kręcić miało co najwyżej kilkuset. Ale nie ma się czemu dziwić. Na każdej z przełęczy śmiałków witał przeszywający, lodowaty wiatr i krajobraz zimowy. Wielu – jak my – doświadczyło jazdy w śnieżycy. Temperatura też wymagała sporej dawki determinacji – w dolinach nieznacznie powyżej zera, zaś na przełęczach nawet -5 stopni.

To nie było łatwe doświadczenie. Zdecydowanie było to jedno z najtrudniejszych wyzwań w mojej rowerowej historii. Dlaczego? Po pierwsze: zmusić się do jazdy. Samemu nie chciałoby mi się ani trochę. Ale setki innych rowerzystów pozwoliły się wystarczająco mocno zmotywować. Po drugie: przejechać i nie odpuścić.

A uwierzcie na słowo, że po zjeździe z Passo Pordoi do Arabby wcale nie było łatwo ponownie wsiąść na rower. Wiatr rzucający na prawo i lewo, zamiecie śnieżne i przeszywający chłód bardzo łatwo odbierały motywację i chęci do jazdy. Gdyby nie fakt, że do zakończenia pętli było nie więcej jak 10 kilometrów i zaledwie Passo Campalongo do zrobienia, mógłbym pójść do restauracji się ogrzać i zaczekać na autobus kursujący pomiędzy miejscowościami.

Mimo tych warunków – trudnych i nieprzewidywalnych – było warto! Dolomity w scenerii zimowej zachwycały. Ich potęgę można było odczuć jeszcze bardziej dosadnie. Widoki jakie zapewniły były magiczne. I tak naprawdę, gdy z powrotem znaleźliśmy się w ciepłym pokoju, chcieliśmy więcej.

To trudne i jednocześnie wspaniałe doświadczenie nastroiło nas na dalszą część alpejskiej przygody. Przeczytacie o niej już wkrótce w kolejnych wpisach.

Udostępnij

O autorze

Jeżdżę na rowerze. Podobno dużo. Na co dzień pracuję przy dużych zbiorach dziwnych liczb. Robię też zdjęcia -> www.birecki.photos I bardzo lubię pisać. Dlatego ten blog.