Autor, autor!

Ludwik Starski – ojciec Allana, oscarowca, i jeden z najrozsąd­niejszych ludzi, jakich spotkałem w życiu – twierdził już dawno, że w naszych czasach następuje “zanik pierwszych autorów”. Miał, oczywiście, rację. Nie ma już „Pana Tadeusza” Mickiewi­cza, lecz jest „Pan Tadeusz” Wajdy, „Ogniem i mieczem” Hoffmana, niedługo będzie „Quo vadis” Kawalerowicza. To samo dzieje się w teatrze, gdzie co chwila ktoś adaptuje czyjąś powieść i podpisuje ją swoim nazwiskiem. Pierwsi autorzy, a więc ci, którzy to wszystko wymyślili i stworzy­li, czasami męcząc się nad tym naprawdę, schodzą w niepamięć i nie omija to nikogo, nawet świętych. Przekonać się można było o tym w czasie wielkanocnym w telewizji, gdzie pokazy­wano nam rozmaite filmy i seriale o Jezusie, wszystkie oparte, tak lub inaczej, na świetnych, scenariuszach, jakimi są Ewangelie. Ale kto inny, nie Święci Ewangeliści lub ich spadkobiercy czerpią z tego pieniądze i sławę. Ostatnio Sejm nowelizował ustawę o prawie autorskim, przedłużając czas ochrony oryginal­nych autorów z 50 do 70 lat, co jest absolutnie słuszne. Rekompensuje to w pewnym stopniu długie lata, podczas których ochrona praw autorskich w Polsce obejmowała tylko 25 lat, na skutek czego nie tylko dzieci, ale co bardziej długowieczne żony autorów, którzy trudzili się, aby je wyżywić, szły na starość z torbami. Ale “zanik pierwszych autorów” i czas ochrony ich praw jest tylko wierzchołkiem góry lodo­wej wobec prawdziwej sytuacji autora w Polsce dzisiejszej. Jeśli dzisiaj po jakimkolwiek utwo­rze, zwłaszcza nadanym w kinie lub w telewizji, zachwycona publiczność zaczęłaby wołać: “Autor, autor! ”, jak to kiedyś bywało, do ukłonów wyszedłby najpierw jakiś prezes, potem jakiś producent, potem jakiś macher od pieniędzy, potem reżyser, aktorzy, zgrają jakichś redak­torów, pomagierów i cmokierów, a człowieczek, z którego faktycznie żyje to całe towarzystwo, który wykoncypował ów utwór i powkładał w dzioby aktorów wypowiadane przez nich mądro­ści, nie dopchałby się w ogóle. Zresztą słusznie, skoro według stawek telewizyjnych napisa­nie odcinka serialu kosztuje tyle, ile wynosi dniówka lepszego – co nie znaczy dobrego – ak­tora. A więc widać, kto tu się liczy. “Zaszczyty dla gówniarzy, dla nas pieniądze”, mawiał Starski i pienią­dze faktycznie pokazują, kogo ma się w tym wszystkim za gówniarza. Nowelizacja prawa autorskiego przyniosła jednak, jak czytam, znacz­ne poruszenie wśród nadawców telewizyjnych, producentów, menedżerów :prezesów itd., poruszonych faktem, że znalazł się w niej również zapis umacniający pozycję organizacji zbiorowego zarządzania prawami autor­skimi, czyli mówiąc w skrócie, Stowarzyszenia Autorów ZAIKS. ZAIKS, który liczy sobie już ponad 80 lat, w czasach komuny uważany był za oazę kapita­lizmu dzięki temu, że było to miejsca, w którym realnie myślano o pieniądzach autorów, a więc kto zarabiał, ten miał, a kto nie zarabiał, ten nie miał, niezależnie od wszystkich ubocz­nych względów. Otóż w naszym obecnym manchesterskim, łupieżczo-aferowym kapitalizmie ZAIKS uchodzić może teraz za oazę socjalizmu, ponieważ jest jedynym miejscem, w którym nie zapomniano jeszcze, że liczy się pomysł, który ktoś wymyślił, melodia, którą ktoś ułożył, słowa, które ktoś zanotował. I że tym człowiekiem jest autor, któremu z tytułu oprócz za­szczytów (“zaszczyty dla gówniarzy”) należą się także jakieś pieniądze od facetów, którzy za­rabiają na jego pracy. Autor jest zazwyczaj bezradny wobec ludzi, którzy eksploatują owoce jego wysiłków. Ale zarówno wtedy, to znaczy “za komuny”, jak i dzisiaj ZAIKS był i pozostał organizacją, któ­ra potrafi się o autora upomnieć. Przyznaję, że w okresie tak zwanej, transformacji miałem obawy, że ZAIKS się zachwieje i nie połapie na prywatnym rynku, obsadzonym przez cwane rekiny, żarłoczne szczupaki i wygłodniałe szczupaczki. Dał sobie radę. W „Gazecie Wy­borczej” czytam teraz wielki artykuł o tym, że ZAIKS oplótł swymi mackami cały kraj i żą­da tantiem nawet od fryzjerów, którzy fryzując jakieś panie, puszczają im w tym czasie mi­łe melodyjki. A dlaczego właściwie miałby nie żądać, skoro owe melodyjki stanowią o wzię­ciu zakładu “pana Mariana”, czy “pana Kazia”, a przecież nie oni ułożyli te melodyjki, tylko jakiś autor? Ale w końcu pan Marian, czy pan Kazio to drobiazg. Na brutalne ponoć inkaso ZAIKS-u skarżą się wielcy nadawcy telewizyjni, lamentując, że ZAIKS podnosi ich koszty własne, domagając się pieniędzy za nadawane – i napisane

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji "Przeglądu", która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.
Wydanie: 18/2000, 2000

Kategorie: Felietony