Zgasić światłość wiekuistą…

Zgasić światłość wiekuistą…

W kraju żegnano Juliana Tuwima jak księcia poezji, na emigracji – jak zdrajcę Wracającego do ojczyzny Tuwima fetowano jak głowę państwa. „Szpilki” zamieściły całostronicowy rysunek Jerzego Zaruby przedstawiający poetę na statku. „Uparła się moja tęsknota…”, podpis był cytatem z jego wiersza. Jeszcze był na pokładzie „Queen Mary”, gdy Krajowa Rada Narodowa odznaczyła go Orderem Odrodzenia Polski. W Gdyni witał poetę sam wielki dyrygent ludowej kultury, Jerzy Borejsza, twórca koncernu prasowo-wydawniczego mający ambicję ukształtowania nowej socjalistycznej świadomości Polaków. Ani on, ani witający Tuwima w imieniu partii komunistycznej Jakub Berman, jedna z najciemniejszych postaci stalinowskiej Polski, nie kryli satysfakcji, że poeta podpisał cyrograf, nie żądając w zamian prawie nic. A Tuwim nie potrafił dostrzec ich cynizmu. „W czasie powitania przez przyjaciół i przedstawicieli władz po prostu się rozpłakał i nie mógł wydobyć z siebie słowa”, relacjonował powitanie w Gdyni reporter „Rzeczpospolitej” Z.S. Przez cztery kolejne dni poeta uczestniczył w rautach i bankietach organizowanych na swoją cześć przez władze wojewódzkie i państwowe, zwiedzał Gdańsk, Gdynię i Sopot, ale przede wszystkim oswajał się z Polską. (…) DOTRZYMAŁ SŁOWA złożonego w liście do Słonimskiego, że wróci do Polski wyłącznie okrętem („żadnego lotnictwa nie uznaję”), ale już trasę z Gdyni do Warszawy przebył na pokładzie rządowego samolotu. Po raz pierwszy w życiu! Podjął decyzję o locie, gdy ostrzeżono go, że, owszem, jego samochód będzie eskortowany przez wojsko, ale na drogach ciągle jeszcze zdarzają się zbrojne napady, więc podróż może być niebezpieczna. Wracał do Polski, która przynajmniej na propagandowych plakatach była taka, jaką sobie wymarzył: wolna, sprawiedliwa i równa dla wszystkich. Szybko miał się przekonać, że prawda jest inna. (…) Zapowiadał, że być może zamieszka w niezniszczonej Łodzi, ale zwyciężyła nostalgia za Warszawą. W stolicy czekała już na Tuwima służbowa limuzyna z kierowcą (wkrótce także sekretarka, a po ciężkiej operacji w 1949 r. i pielęgniarka), duże mieszkanie w kamienicy wydawnictwa Czytelnik przy ulicy Wiejskiej 14 (wtedy przemianowanej na Ignacego Daszyńskiego), umeblowane sprzętami wyszabrowanymi z Wrocławia. (…) Kamienica przy Wiejskiej była wystarczająco wygodna i jak na zniszczone miasto luksusowa, choć z widokiem na wypalone ulice. – Nie mogę na to patrzeć? Nie, dlaczego? Wy mogliście to przeżyć, ja powinienem chociaż patrzeć – mówił do Karoliny Beylin po obejrzeniu zrujnowanej stolicy. Krystynie Żywulskiej, próbującej ukryć przed nim najgorszą część prawdy o okupacji i Oświęcimiu, przerwał: – Widzę, że chcesz koniecznie oszczędzić starego Żyda, a przecież wiesz, że starym Żydom nic nie zostało oszczędzone. „Poczucie bezsensownego wstydu, że »nie uczestniczył« i że ocalał, nakazywało mu prosić o wieści stamtąd”, wspominała Żywulska. – Mów – ponaglał. – Ja powinienem wiedzieć. Muszę wiedzieć, jak umierali. „Z Ameryki powrócił, właściwie mówiąc, człowiek złamany. Nie umiał zapomnieć – i trudno mu się dziwić!”, napisał Jarosław Iwaszkiewicz. Takiego Tuwima namalowała tuż po jego powrocie Monika Żeromska, córka autora „Popiołów”. 22 CZERWCA 1946 r., a więc ledwie tydzień po przybyciu Tuwima do Warszawy, przyjął go na dwugodzinnej audiencji prezydent Bierut, do którego wiernopoddańcze orędzie poeta wysłał jeszcze z Nowego Jorku. Usłyszał pewnie te same zapewnienia, co wcześniej od Borejszy, ale wtedy i tak najważniejsze było pytanie, co się stało z rękopisami, zakopanymi we wrześniu 1939 r. na Złotej. Ewa Drozdowska wydobyła je w marcu 1946 r. i przechowała do powrotu pisarza. Odzyskał nie walizkę jednak, a „sześcienną bryłę prochów raczej – znalazłem w niej beznadziejne zbitki, zlepki, bochenki przemoczonego, zbutwiałego papieru”, skarżył się. (…) Przepadły m.in. większość przekładów wierszy XIX-wiecznych poetów rosyjskich i notatki do „Dziejów pijaństwa w Polsce”, zgniły setki listów Juliana do narzeczonej i Stefanii do niego, nawet metalowe spinacze zżarła rdza. W znośnym stanie przetrwały tylko dwa pakunki, do których wnętrza wilgoć nie dotarła. Manuskrypt książki „Pegaz dęba” i materiały do opowieści o życiu Sotera Rozmiar Rozbickiego. Fibrowa walizka i jej zawartość miały być symboliczną arką, łączącą porzucony we wrześniu 1939 r. świat z nową Polską, do której przyjechał pełen wiary i dobrych nadziei. Tymczasem okazało się, że tamtego starego świata nie ma wcale albo przetrwało z niego bardzo niewiele. Jakby odwracali się od Tuwima nie tylko starzy przyjaciele ze „Skamandra” i z „Cyrulika”,

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2013, 44/2013

Kategorie: Książki