Recenzja serialu „Orange Is The New Black” (2013)


Orange-is-the-New-Black-posterHistoria przedstawia się następująco. Najpierw była książka Piper Kerman. Opis jej więziennych doświadczeń będących efektem niefortunnej, bliskiej znajomości z handlarką narkotyków. Książka okazała się bestsellerem, a przedstawione wydarzenia wydały się na tyle ciekawe, że Netflix zdecydował się wyłożyć niezbędną kwotę na ich sfilmowanie. Adaptacją książki na potrzeby scenariusza zajęła się Jenji Kohan, pisarka, producentka i reżyserka znana głównie za sprawą serialu „Trawka” („Weeds”). I tak powstał serial „Orange Is The New Black”.

W roli głównej możemy oglądać Taylor Schilling („Szczęściarz”, „Operacja Argo”), której towarzyszy Jason Biggs w roli narzeczonego. Poza tym przez ekran przewija się mnóstwo barwnych postaci od łagodnego naczelnika, przez zboczonego strażnika, pedantyczną Haitankę, lesbijską partnerkę głównej bohaterki, przez którą to trafiła za kratki, agresywną, ale z zasadami, Rosjankę szefową kuchni, psychopatyczną Szalonooką Murzynkę, aż po byłego strażaka, transwestytę Burset.

Jak się więc można domyślać, młoda, biała kobieta nie będzie miała w amerykańskim więzieniu łatwo. Musi jednak odkupić winy z młodości i radzić sobie w nowych okolicznościach. A ponieważ zamiana wygodnego mieszkania w Nowym Jorku na kilkunastomiesięczny pobyt w celi udaje się ze zmiennym powodzeniem, serial gwarantuje dużą porcję ciekawej, wciągającej rozrywki. Mnie w każdym bądź razie wciągnął. A jeśli ktoś ma wątpliwości, niech o jakości tego serialu świadczą dwa fakty. Po pierwsze, produkcja drugiego sezonu została ogłoszona jeszcze w trakcie trwania pierwszego. Po drugie, wśród reżyserów serialu pojawiła się sama Jodie Foster.

Atriz


Dodaj komentarz