W debiutanckiej książce Adriany Jarosz znajduje się wiersz, swoiste liryczne Genesis:
„Tak było na początku”
rozłożył Malarz sztalugi
i wyczarował krajobraz
wiele razy poprawiał fakturę
doskonalił kreskę barwy
monochromatyczna biel
w śmiałą zieleń się zmieniła
złotem pokrył horyzont
potem czerwień szarości
ustąpiła a ta znów bieli
na łące skropionej szeptem
drobnych owadzich istnień
namalował czterokopytne
oraz gady i pająki świadome
że będą bali się ich więksi
czasem z plamy wyłaniała się
ściana a nad nią dach nieba
ciemniał burzył się żarzył
świat Malarza był doskonały
tylko człowiek mu nie wyszedł
Przywołuję go we wstępie, bo odczytuję jego fragmenty jako stworzenie poetyckiego świata tomu „Rozdrożami”. Podobnie jak ów Malarz, Adriana Jarosz buduje przestrzeń wiersza, upychając w jego ramy najpierw magiczne widoki, miejsca (genius loci), które nie tylko cieszą oko, ale także opiekują się mieszkańcami czy turystami, pokazanymi tu jako pewnego rodzaju dodatek, który jednak ma wielkie znaczenie dla całości.
Minipoemat „W górach” autorka zadedykowała „Harasymowiczowi i innym górskim poetom”. To góry właśnie będą wyznaczać linię poetycką tego tomu. Debiutantka szczerze wskazuje swoich mistrzów, inspiruje się nimi, można powiedzieć, że podąża ich szlakiem, ale sposób chodzenia, miejsce postojów i ekwipunek, jaki ze sobą zabiera są już jej własne, indywidualne.
Wraz z poetką wędrujemy „Rozdrożami”, wnikamy w bieszczadzki pejzaż. Jarosz lubi opowiadać nie tylko o widokach, ale i o ludziach. Spotkamy na tym lirycznym szlaku Marię Harasymowicz, Mikołę, Antona, Semena, sąsiada Huberta, ciotkę Pelagię i wiele innych postaci. Te historie mają charakter swoistych przypowieści, lekko niepokojących opowiastek mających pobudzić wyobraźnię czytelnika lub po prostu być opisem człowieka „stamtąd” (przy okazji charakterystyką miejsca).
W drugim zbiorze wierszy autorka schodzi z ukochanych gór i spaceruje po najpiękniejszych kawałkach łąki, wtula się w nie i miewa łąkowe sny. Podmiot „Nieba pachnącego sianem” w malowniczych sceneriach oddaje się marzeniom, częściej niż we wcześniejszym tomie zwracając uwagę na człowieka i jego potrzeby. To tu także wkraczamy w jesienny nastrój melancholijnych rozważań dotyczących przemijania i śmierci, wyobrażenia „modelu odchodzenia”: drzewa szumią żałobne psalmy, smutna jesień żali się księżycowi. Co ciekawe, podmiot „Nieba…” dostrzega pewną solidarność przyrody z człowiekiem, podkreślając ich jednoczesne umieranie (kojarzące się ze słowiańskim wierzeniem, iż każdy ma własne „drzewo życia”, które usycha w momencie śmierci swojego „właściciela”).
Poezja Adriany Jarosz to świat wspaniałych krajobrazów (ze wszelkimi detalami), zapachów, smaków i barw przyrody. Natura nie jest ozdobą, ale współbohaterem, zresztą często poddawanym antropomorfizacji: jesion, który rozłożył się u wylotu ciasnej doliny, / niczym gospodarz broniący swego domu; Diłok, niczym wyrozumiały ojciec, / czeka na synów; opiekunem każdego jest drzewo. Co więcej, jest przyjacielem i przewodnikiem (także życiowym).
W tych książkach ważny jest każdy drobiazg, wszystkie pojedyncze słowa mają znaczenie, bo to one budują (chciałoby się powiedzieć źdźbło po źdźble, gałązka po gałązce, kamyk po kamieniu itp.) nastrój i wystrój tych wierszy. Jarosz patrzy lirycznym okiem nie tylko na krajobraz, ale przede wszystkim spogląda w jego wnętrze, w którym kryją się ludzie (i ich wnętrza), lokalne legendy, wierzenia, specyficzny język itp.
„Dąb” [z: „Rozdrożami”]
Dzięki astronomicznej liczbie zbiegów okoliczności
urosło drzewo.
Axis mundi – swoista oś świata.
Dąb długo nie zdradzał objawów usychania.
Jeszcze nie pusty wewnątrz,
aczkolwiek dendrologiczni astrologowie
dawno przepowiedzieli upadek olbrzyma.
Wciąż wciskał się w leśną rzeczywistość.
I przyszedł człowiek.
Z rozmachem rzucił w matecznik kij,
którym wcześniej rozgarniał nadrzeczne pokrzywy,
a potem spojrzał przed siebie tak,
jakby zobaczył tańczące wiły
w ich demonicznej krasie.
Długo stał w bezpiecznej odległości.
Irracjonalnie bał się,
że drzewo przytłoczy go nadmiarem listowia,
uderzy brutalnie konarowym ramieniem.
Potem przypomniał sobie
życzenia zasłyszane przed laty:
Żyj tak długo, jak twoje drzewo.
Właścicielem nie był żadnego,
więc przywłaszczył sobie człowiek
ową dębinę długowieczną –
tuląc się do szorstkiej kory.
Niedługo potem zauważono
pierwsze objawy usychania.
„Rozdrożami” to wyjątkowy debiut wrażliwej, inteligentnej autorki o niezwykłym smaku estetycznym. Adriana Jarosz to bieszczadzki anioł „górskiej” liryki. „Niebo pachnące sianem” udowadnia, że równie pięknie, co o Bieszczadach, poetka pisze także o ludzkich emocjach.
Kinga Młynarska